niedziela, 27 grudnia 2015

Recenzja Just Cause - Xbox

Otwierając oczy widzisz otwarte drzwi helikoptera. Po chwili spędzonej na dumaniu dociera do ciebie dźwięk śmigła, który tak bardzo starałeś się wygłuszyć siłą woli. Na próżno.
„Cholera, nie zniosę tego dłużej” - myślisz w duchu. Zapala się zielona lampka. Wreszcie, kurwa. Zabierasz spadochron. Garść granatów. Karabin i magazynki. Dziewiątkę na zaś. Bez zbędnych ceregieli rzucasz się w otchłań.
Uwielbiasz to uczucie, gdy wiatr napiera na twoja twarz tak mocno, ze wciska twoje gałki oczne wgłąb czaszki. Przymrużasz oczy i powoli dostrzegasz ląd. Jeszcze trochę… jeszcze trochę chcesz poczuć tej adrenaliny. W końcu odpalasz spadochron. Wiatr ustaje. Nie jest już tak agresywny, a ty masz chwilę by rozejrzeć się po tropikalnej wyspie, na którą cię wysłano. Robi wrażenie… Po chwili opadania lądujesz w strefie zrzutu. Idealnie. Jak zawsze. Jednakże nie masz czasu na podziwianie widoków czy kontemplowanie swoich dokonań. Zewsząd nagle otacza cię lokalna milicja, która jakby oczekiwała twojego przybycia… Uśmiechasz się lekko, posyłasz w ich kierunku parę granatów oraz serię z karabinu. Napastnicy giną od twojej radykalnych argumentów. Kradniesz jeden z motocykli pozostawionych przez nich i uciekasz byle przed siebie. Dlaczego? Just Cause.


Nie było chyba gry, która tak bardzo podzieliłaby Internetową społeczność. Najnowszy Just Cause 3, z jednej strony jest najbardziej efekciarską i satysfakcjonującą grą, jaka wyszła do tej pory, z drugiej jednak jej blask zostaje przyćmiony przez problemy z kompatybilnością czy monotonnością rozgrywki… jednakże, ja nie o tym. Przynajmniej nie tym razem. Cofnijmy się o prawie dekadę wstecz… Xbox 360 zdobywa serca graczy kosztem zaskakująco cienkiego Playstation 3, Rockstar traci miliony dolarów na aferze związanej z modem Hot Coffee, a Avalanche Studios prawie popełnia samobója produkując Just Cause. Koniec końców, wyszli na prosta. Choć było blisko. Jak blisko? Przekonacie się po lekturze.

Pierwszy Just Cause opowiada nam historię Rico, który ma za zadanie obalić reżim prezydenta wyspy tropikalnej o nazwie San Esperito. Od misji do misji, od zadania do zadania… Brzmi banalnie prawda? Gra jest sandboxem. Nie mamy z góry nałożonego celu rozgrywki. Dziś jest to norma. Prawie każda gra akcji posiada otwarty świat… lecz dziesięć lat temu tylko nieliczne gry decydowały się na taki manewr. Ograniczenia sprzętowe nie pozwalały zachować odpowiedniego balansu między posiadaniem ciekawego otwartego świata i jednocześnie równie interesującej i dopracowanej rozgrywki i nielicznym się udawało znaleźć idealny kompromis. I Just Cause zawiódł. W obu aspektach. Mamy, bowiem do czynienia z grą, która posiada ogromny świat. Jak na możliwości konsol z ery Xboxa i PS2 jest to świat wielki. Lecz niestety – wieje nudą. Nie żeby graficznie odstawał zbytnio, choć o tym dokładniej jeszcze wspomnę, ale krajobrazy, miasteczka czy tereny są po prostu biedne. Nie ma zbytnich urozmaiceń, nie ma wiele unikalnych budynków. Przerost formy nad treścią. Naprawdę, nie potrzebowaliśmy mapy wielkości dwóch stanów San Andreas z GTA o tym samym tytule. Duże przestrzenie nie są problemem… jeśli mechanika gry pozwala je wykorzystać. GTA: SA znalazło balans – Okej mamy dużą na pozór mapę, ale jak wsiądziesz w auto i pojedziesz autostradą objedziesz cały stan w kilkanaście minut. Dlatego że po pierwsze, mapa wcale nie jest taka wielka, po drugie jeździ się całkiem przyjemnie… w Just Cause mamy mapę za wielką i za pustą. Oraz pojazdy prowadzą się fatalnie! Są zbyt sztywne, za wolno przyspieszają, nie dają w ogóle przyjemności z jazdy. Pamiętacie jak w GTA:SA z przyjemnością bawiliście się w kaskaderów, obnażając fizykę gry wylatując motocyklem na dwadzieścia metrów w górę? Zapomnijcie o czymś takim w Just Cause, z przykrością musze stwierdzić, że gra ze swoją fizyka oscyluje gdzieś w granicach obecnego zalewu tanich symulatorów koparek, wózków widłowych, śmieciarek czy cokolwiek, co wyszło spod ręki autystycznych niemieckich programistów. Mówiąc to, nie mam na myśli wszystkich środków transportu, bowiem sterowanie łodziami jest jednym z najlepszych, które widziałem w jakichkolwiek gra – płynie się po prostu bardzo dobrze. Również pojazdy latające nie są udręką, ale co z tego, jak żeby dostać do nich swobodny dostęp, trzeba przejść kawał gry, a pojazdy naziemne są smutną koniecznością.

Czemu wiec Just Cause zawodzi? Bo jest tak bardzo różny od genialnej moim zdaniem dwójki, jednocześnie… szalenie mało oryginalny. Gra jest monotonna do bólu. I nudna. Misje, które robimy zazwyczaj opierają się na zasadzie: dotrzyj do miejsca rozpoczęcia misji, następnie dotrzyj do punktu kontrolnego misji, zacznij misję, czyli zabij wszystko, co się rusza, ucieknij sam, ewentualnie z jakimś więźniem do punktu kontrolnego i udaj się na miejsce podsumowania. I nasuwa się pytanie: czemu przy tak badziewnej fizyce jazdy, musimy 70% czasu misji spędzać za kółkiem? Okej, gdyby to jeszcze dawali nam jakiś pojazd. Ale nie, masz miejsce rozpoczęcia misji dwa kilometry stąd, radź sobie. Och, zabiłeś wszystkich? Dotrzyj do miejsca sprawozdania, trzy kilometr dalej. I tak wiem, mamy do wybrania system zrzutu, ale nie mamy do niego dostępu z początku gry. To męczy. Szczególnie, że walki również nie są jakieś efektowne. Ot, mamy kilka beczek z benzyną, kilka materiałów łatwopalnych, które możemy wysadzić podczas losowego strzelania we wszystkich. I to wszystko. Gra nie stara się wprowadzać niczego nowego do utartych schematów, mało tego, ucina te, które funkcjonowały prawidłowo!

Graficznie jest biednie. Ja wiem, że Xbox to maszyna, którą nowoczesny smartfon zjada na śniadanie, ale przecież wychodziły na nią takie piękne tytuły jak Fable, Dead or Alive 3 czy Ultimate, Forza… A zanim Microsoft postanowił wypuścić wcześnie swojego Xboxa 360, pierwsze wersje beta Dead Space czy Gears of Wars odpalane były właśnie na poczciwym Xboxie. Więc nie ma usprawiedliwienia, ze gra wygląda aż tak słabo. Tereny są puste, tu jakieś drzewka, tam jakies domki… zero urozmaiceń. Wybuchy są średnie, odbicia w wodzie widziałem lepsze w 2001 roku, pojazdy również nie zachwycają. Myślę, że najwięcej mocy poszło w geometrię terenu. Tak, to nie żart. Ciągle mamy jakieś góry, pagórki, wzniesienia czy opady… ciężko znaleźć jeden równy kawałek terenu. Czy te detale potrafią zeżreć mocy na tyle, by gra musiała zostać obcięta z innych elementów by działać płynnie? Pewnie nie, ale zawsze to jakieś usprawiedliwienie.
Udźwiękowienie… o boże, udźwiękowienie! Podczas swobodnej jazdy mamy jeden i tylko jeden zapętlony nieskończenie dziwny bit. Odgłosy broni, wybuchów są okej, w porządku, dialogi zdubbingowane prawidłowo, ale ta cholerna „muzyka” sprawia, że chciałem sobie wyrwać bębenki uszne drutem kolczastym! Dobrze, że da się ją wyłączyć.

Więc czemu mimo tylu wad Just Cause spłacił się na tyle, bo jego twórcy mogli wytworzyć perfekcyjny wręcz sequel? Być może wielkość mapy. Jeśli odblokujemy helikopter każdy kawałek świata gry możemy zwiedzić od ręki, bez potrzeby przechodzenia żmudnych misji. A świat jest wielki i ciekawie zrobiony. Detale rażą, ale ogół jest dość dobrze zaprojektowany. Być może mechanika gry, wszakże przeciwników posyła się do piachu bardzo wygodnie, nie czuć, by gra była sztywna. Szkoda tylko, że spartaczyli tak bardzo pojazdy lądowe, które na początku gry są niezbędnym środkiem transportu.

Czy gra może się dziś podobać? Absolutnie nie. Mechanika się zestarzała i w porównaniu do genialnej dwójki i niemal perfekcyjnej trójki moim zdaniem skok jakościowy jest większy od tego, jakie zrobiło GTA V w porównaniu do GTA III. Czy gra mogła się podobać 10 lat temu? Z braku dobrych i dużych sandboxów, dla kogoś, kto po prostu chciał się pobawić grą… być może? Choć wtedy wyszedł o wiele lepszy sandbox o nazwie Scarface, gdzie pojazdy zachowywały się tak jak powinny, gra miała bardzo dobrą grafikę, oraz wprowadzono wiele ciekawych opcji, których brakuje w grach do dziś. No i grało się samym Tonym Montaną. A pierwszy Just Cause? Zostanie zapomniany ze względu na dwa wybitne sequele. I może lepiej niech tak zostanie.

Grywalność – 7
Grafika – 7
Dźwięk – 4
Ogółem – 6

Ogólna ocena nie jest średnią arytmetyczną reszty poszczególnych ocen, a raczej subiektywną oceną recenzenta.

czwartek, 30 sierpnia 2012

DoA Fanfick - Rozdział III

Kolejny rozdział Fanficku DoA, tym razem, nieco ostrzejszy od poprzednich, aczkolwiek mam nadzieję że ta forma nie wyszła mi aż tak tragicznie. Zapraszam do lektury!

Rozdział III – Pokój 204

- Kasumi, wszystko ok?
- Mniej więcej… Eh idzie…
W tym momencie Ayane przytuliła Kasumi, po czym po chwili zwolniła uścisk i powiedziała:
- Spokojnie no, chodź rozluźnimy się
Po czym wzięła partnerkę za rękę i weszły do budynku.
- Dzień dobry! W czym możemy pomóc?
Spytała młoda dziewczyna przy ladzie.
- Poprosimy pokój z dużym dwuosobowym łóżkiem i wejście do gorących źródeł.
Odparła Ayane.
- Naturalnie. Jedna noc?
- Tak
- To będzie 250 yenów.
Ayane sięgnęła po pieniądze i zapłaciła pani przy ladzie. Ta dała dziewczynom kluczyki do pokoju z numerkiem 104. Przyjaciółki udały się do niego, weszły do środka i od razu rzuciły się na duże, wygodne łóżko.
- To była wyczerpująca podróż…
Powiedziała Kasumi patrząc się tępo w sufit. Ayane położyła się na boku patrząc się zalotnie na koleżankę.
- Maasz rację… a teraz wyskakuj z ciuszków, skarbie.
Kasumi spojrzała na partnerkę zdziwionym i jednocześnie zmartwionym wzrokiem.
- Ayane. Zmęczona jestem, nie…
Nie skończyła. Ayane usiadła na partnerce, łapiąc jej obie ręce i wepchnęła jej język w usta. Zaczęły się namiętnie całować, ślina spływała po policzku Kasumi małym potokiem. Po dłuższej chwili napalone dziewczyny odkleiły się od siebie.
- Przepraszam, że ci przerwałam, Kas… mówiłaś coś?
- Ja…
Ayane znowu dossała się do ust partnerki, tym razem jednak wkładając jedną rękę pod jej ubranie i zaczęła pieścić jej dużą pierś. Zacisnęła dłoń na niej, bawiła się jej sutkami między palcami. W tym czasie Kasumi zaczęła powoli odpływać, na jej twarzy pojawił się rumieniec i pot zaczął pokrywać jej czoło. Kiedy po chwili Ayane przestała bawić się jej piersią, Kasumi opadła dysząc ciężko i zaczęła obserwować co robi jej partnerka. Ta natomiast, również dysząc, zaczęła ściągać z siebie ubranie. Po chwili siedziała już nagusieńka na Kasumi.
- Pięknie wyglądasz nago.
Wymamrotała Kasumi patrząc pożądliwie na partnerkę. Zanim jednak Ayane zdążyła odpowiedzieć, jej partnerka złapała ją i przełożyła pod siebie. Następnie zaczęła całować ją w usta, jednocześnie pieszcząc jej dwie nagie piersi. Oczy Ayane otworzyły się na oścież i z przyjemności złapała mocno pościel na łóżku. Po chwili Kasumi odkleiła się od jej ust, ciągnąc za nią strumień śliny i zostawiając ją ciężko dyszącą. Kasumi zaczęła ściągać z siebie ubranie i po chwili już zupełnie naga siedziała na swej partnerce.
- I… co teraz?
Spytała Ayane próbując złapać oddech.
- Nie wiem, cukiereczku… może to?
Kasumi w odpowiedzi położyła się na Ayane i złapała jej wilgotną cipkę w swoją rączkę. Przejeżdżała palcem wzdłuż cipki gromadząc na nim sporą ilość jej śluzu. W międzyczasie Ayane odchyliła głowę w tył i pisnęła z przyjemności. Kasumi bawiła się dalej jej cipką, spoczywając spokojnie na piersiach Ayane, podczas gdy ta trzymała w dłoniach jej długie włosy. Po chwili, Kasumi wyjęła paluszek z jej cipki i dała go partnerce do oblizania. Ta wzięła go całego do ust i oblizała bardzo dokładnie. Kasumi przyłączyła się i po chwili zaczęły obie oblizywać jej palca. Ich języki stykały się, połączona ślina ściekała po dłoni Kasumi na pościel. Po chwili zabrała palca od Ayane i wsadziła go do jej cipki. Ta pisnęła z przyjemności, podczas gdy jej partnerka zaczęła przyspieszać wkładanie palca wewnątrz jej mokrusieńkiej i ciasnej pochwy. Ayane jęknęła, gdy po chwili Kasumi dossała się do jej sutka i włożyła do jej ciaśniutkiej cipki drugi palec i zaczęła przyspieszać. Uderzając o mokrą cipkę Kasumi coraz mocniej i szybciej wsadzała paluszki koleżance oraz mocniej ssała jej sutka. Ayane po chwili męczenia się odchyliła głowę i głośno jęknęła z przyjemności. Doszła, głośno jęcząc i poruszając całym ciałem. Kasumi ciągle trzymała palce w jej środku, po czym po chwili wyjęła je i dokładnie zlizała z nich cały śluz.
- Ładnie, ładnie... – powiedziała do koleżanki, która od orgazmu nie ruszała się trzymając w rękach pościel. – A teraz ty się mną pobawisz.
Powiedziała to, po czym usiadła na twarzy kochanki. Ayane zaczęła lizać jej cipkę, podczas gdy Kasumi złapała się za piersi i odchyliła głowę w tył. Dobrze czuła, jak języczek wchodzi do jej cipeczki i liże ją dokładnie w środku, zaczęła jęczeć i powoli odpływać. Po czym Ayane przestała. Kasumi przez chwilę próbowała złapać oddech i już miała pytać czemu przerwali, gdy nagle Ayane złapała partnerkę i położyła ją na plecy, sama ssając ponownie jej cipkę i kładąc swoją dłoń na jej piersi. Kasumi odpływała i pojękiwała cichutko, podczas gdy Ayane wzięła drugą dłoń i zaczęła mocno bawić się łechtaczką partnerki. Kasumi nie wytrzymała długo, doszła chwilę potem. Głośno jęknęła i odchyliła głowę w tył, po czym złapała pościel i donośnie pisnęła, po czym opadła z sił. Ayane, z języczkiem i twarzą pełną soczków Kasumi zbliżyła się do niej, pocałowała ją w usta i położyła się spać na jej piersiach. Kasumi instynktownie objęła ją, pocałowała w policzek i również zasnęła…
Po niedługim czasie otworzyła oczy. Rozejrzała się po pokoju i zobaczyła ubierającą się w kimono Ayane.
- O. Obudziłaś się wreszcie.
Zagadała Ayane zauważając budzącą się Kasumi. Ta ziewnęła głośno, wstała z łóżka i zaczęła się ubierać. Kiedy obie dziewczyny były już ubrane, Kasumi podeszła do partnerki i pocałowała ją w policzek.
- Dziękuje, skarbie. Idziemy?
- Tak jest!
Odrzekła Ayane z entuzjazmem i obie udały się do gorących źródeł. Rozebrały się w przebieralni, umyły i wskoczyły do wody.
- Aaaah… przyjemnie tuuuu…
Gawędziły przez chwilę o niczym gdy niespodziewanie koło nich pojawił się wysoki przystojny facet, z długimi czarnymi włosami i, co nie sposób było nie zauważyć w tych okolicznościach, dużym przyrodzeniem. Dziewczyny zawstydziły się, ale nowy towarzysz nic sobie z tego nie robił. Dosiadł się miedzy nie i zaczął konwersację…
- Widzę, że mamy tu dwie wyjątkowo urodziwe, acz nieśmiałe dziewczyny… Może skoro jesteśmy tu sami, spędzimy trochę czasu razem, hm? I przy okazji…
Tu nieznajomy sięgnął za siebie i wziął butelkę wina i trzy lampki.
- … może się lepiej poznamy?
- Ja nie piję. – oznajmiła Kasumi zadzierając głowę i patrząc złym wzrokiem na Ayane.
- A mi tam nie zaszkodzi.
- Ayane. Wiesz że nie powinnaś
- Oj taam. Nic mi nie będzie
Nieznajomy nalał więc dwie lampki wina i pogrążył się w konwersacji z Ayane. Kasumi siedziała nieco z boku, i po paru minutach postanowiła pożegnać się z dwójką i udała się do pokoju hotelowego. Nic sobie z tego nie zrobili, nieznajomy gawędził z najlepsze z jej przyjaciółką, popijając z nią kolejne lampki wina. Kiedy Ayane była już lekko wstawiona, nieznajomy położył jej rękę na udzie. Ayane zachichotała i powiedziała
- Ejjj, nie znam nawet twojego imienia, gdzie mi z tą ręką.
Odpowiedziała ciągle chichocząc.
- Ah, przepraszam, gdzie moje maniery. Jestem Zurui1, mieszkam w wiosce nieopodal.
- Uuuuu. Czy to oznacza że nie powinnam ci ufać?
- Sprawdź mnie.
Tu nieznajomy podszedł bliżej do Ayane i pocałował ją w usta, jednocześnie trzymając rękę na jej kolanach bardzo blisko jej cipki. Ayane nie pozostała dłużna, złapała w swoją dłoń jego na w pół sztywnego penisa i przejechała po nim kilka razy. Przestali się całować i dysząc ciężko spojrzeli sobie w oczy.
- Mam tu pokój, numer 204… może tam dokończymy to co zaczęliśmy?
- Dobrze… teraz, jak już sprawiłeś że jestem napalona, nie masz za dużego wyboru.
Odparła Ayane i przygryzła wargę swojego amanta. Wyszła z wody pierwsza pozwalając się pogapić Zuruiemu na jej nagi tyłek, co z chęcią wykorzystał i dał jej klapsa. Przebrali się i poszli wprost do jego pokoju. Zaraz po wejściu do pokoju dossali się do siebie. Facet szybko zdjął z niej kimono i zaniósł ją do łóżka. Następnie rozpinając swoje ubranie, Ayane niespodziewanie wzięła jego sztywnego penisa do ust. Zaczynając ssać i jeździć po nim ręką, koleś zaczął mocno dyszeć. Po chwili położył się na niej i włożył jej palca do cipki, jednocześnie sam ssając jej sutka. Ayane w momencie zrobiła się mokra i gorąca. Po chwili facet wszedł w nią i zaczął ją ostro posuwać.
- Jednak… nic… nie… zastąpi… tego… uczucia…
Wydukała Ayane wypowiadając każde słowo zaraz po każdym pchnięciem.
W międzyczasie Kasumi zmartwiona brakiem swojej koleżanki udała się na poszukiwania Ayane. Najpierw udała się do gorących źródeł, jednakże tam jej nie znalazła. Zdenerwowana wyszła na korytarz…
- Cholera no, gdzie ta fioletowa istotka się podziała…
Poszła na drugie piętro. Jej uwagę przyciągnęły lekko uchylone drzwi do pokoju 204. Podeszła z ciekawości i zajrzała do środka. Zamarła. Na dużym dwuosobowym łóżku klęczała Ayane, którą z całym impetem posuwał nieznajomy którego spotkali w gorących źródłach. Kasumi szybko odeszła od drzwi i poszła zniesmaczona oraz niebywale wściekła do swojego pokoju.
- Mmmmmm, taaak, mocnieeej…
Jęczała natomiast Ayane którą posuwał Zurui. Po chwili złapał on Ayane, przyciągnął do siebie i wsadził jej do ust szarą pigułkę, którą trzymał obok łóżka. Ayane w momencie oprzytomniała i zaczęła się wyrywać, lecz bezskutecznie… po chwili pigułka zaczęła działać. Ayane opadła bezwładnie na łóżko, a koleś kontynuował ruchanie jej. Doszedł w jej mokrej cipce i kiedy wyjął penisa, by wytrzeć go o pościel, usłyszał znajomy głos za sobą.
- Zurui. Ty chory skurwysynu. Miałeś ją tylko uprowadzić, nie uprowadzić, zgwałcić i skończyć w nieprzytomnej panience.
- Stul ryj, Kokatsu. Nie będziesz mi mówił jak mam wykonywać swoją robotę.
Odpowiedział Zurui ubierając siebie i Ayane.
- Swoją Zurui, jak ci się udało zaciągnąć tą małą do łóżka?
- Zapomniałeś już kretynie jak świetnym jestem agentem? Wystarczyło pobyć trochę z tymi suczkami i dowiedziałem się, że ma słabość do alkoholu. Swoją drogą, która nie ma… powinieneś mi podziękować za tą radę, może w końcu zaliczysz.
Powiedziawszy to wziął Ayane w pas i kazał zmyć się przez otwarte okno, przez które zresztą wszedł Kokatsu.
Kasumi w międzyczasie leżała wściekła na swoim łóżku.
- Wrrrr tak być nie może! Ta idiotka… zaś się upiła i puściła z pierwszym lepszym. Pójdę tam i jej przemówię jej do rozumu.
Zazdrosna dziewczyna ubrała się i klnąc pod nosem udała się w kierunku pokoju 204. Kiedy weszła natychmiast stanęła zszokowana. W pokoju nie było ani Ayane, ani jej amanta, zastała natomiast uchylone na oścież okno… i złoty łańcuszek, który Kasumi dała Ayane na jej 11 urodziny. Nigdy się z nim nie rozstawała…
- Cholera jasna!
Kasumi od razu wyjrzała za okno i zobaczyła uciekających dwóch Ninja z nieprzytomną osobą, którą jeden z nich trzymał wpół. Niewiele myśląc, Kasumi wzięła łańcuszek, wyskoczyła przez okno, podbiegła do okna swojego pokoju, spakowała pospiesznie rzeczy Ayane, oraz wyruszyła w pogoń za porywaczami.


Przypisek:
1. Zurui oznacza przebiegły, tudzież nieuczciwy, stąd wątpliwości Ayane.

sobota, 25 sierpnia 2012

DoA Fanfick - Rozdział II

Tym razem druga część opowiadania o DoA, zapraszam do lektury.

Rozdział II – W wiosce

Hayabusa biegł przez las trzymając w pas nieprzytomnego więźnia. Z młodzieńca ściekała krew, był mocno poturbowany i obity.
- Nieźle cię dziewczyny obiły… masz szczęście że wyszedłeś z tego żywy… albo powinienem raczej powiedzieć szczęście w nieszczęściu, bo teraz wyśpiewasz nam dokładnie co wiesz.
Młody nic nie odpowiedział. Ciągle był nieprzytomny, zresztą trudno byłoby mu się dziwić po takim łomocie zaserwowanym przez dwie kunoichi. Reszta podróży przebiegła w głuchej ciszy, przerywanej tylko odgłosami fauny i flory leśnej puszczy. Po dłuższej chwili, na horyzoncie pojawiły się kontury wioski. Była to niewielka osada położona w środku lasu, jednakże była ona w zupełności samowystarczalna. Na wschodzie wioski znajdowały pola ryżu, nieopodal których płynęła rzeka, która zaopatrywała mieszkańców w wodę pitną. Zachodnią część zajmowało duże Dojo z jeszcze większym placem ćwiczeń wokół. Jako, że głównym zadaniem starszych wioski było szkolenie wojowników gotowych do walki w każdych warunkach, pole treningowe było wyjątkowo okazałe. Było tam mnóstwo manekinów i worków treningowych do ćwiczenia Taijutsu, nieopodal oddzielone siatką było pole pełne tarcz, do ćwiczenia strzelania z łuku i rzutów Shurikenami, tudzież Kunaiami. Zaś za Dojo znajdowało się pole do ćwiczenia bezszelestnego przemieszczania się. Znajdowała się tam między innymi siatka z mały dzwoneczkami zamieszczona około pół metra nad ziemią, pod którą to adepci mieli przejść niezauważeni. Te oraz masa innych aren treningowych znajdowała się w bogatej części zachodniej wioski. Warto wspomnieć, że do wioski można było dotrzeć tylko przez małą ścieżkę umiejscowioną na południu, bowiem wioska otoczona jest przez las tak gęsty, że pnie drzew rosną równolegle do siebie praktycznie bez odstępów sprawiając wrażenie naturalnej palisady. Drzewa te zostały zasiane dekady temu przez założycieli wioski w celu odizolowania jej od wścibskich oczu. Więc ta mała południowa ścieżka była jedyną realną opcją dotarcia do wioski.
Hayabusa wszedł do wioski. Zaraz po zejściu ze ścieżki, w południowej części wioski, znajdowały się domy poszczególnych mieszkańców położonych wzdłuż drogi przecinającej wioskę w pół i prowadzącej do zamku znajdującego się w północnej części wioski, notabene celu Hayabusy. Ninja przeszedł kilka kroków gdy nagle zatrzymał go znajomy głos…
- Hayabusa. Kogo tam niesiesz?
Ninja odwrócił się. Zauważył za sobą Janna Lee, lokalnego mistrza w Jeet Kune Do. Jego groźna twarz spojrzała na Hayabuse.
- Więźnia. On, wraz z oddziałem zaatakował Kasumi i Ayane, efekt widać.
Tu Hayabusa podwinął czuprynę młodego i pokazał Jannowi zmasakrowaną twarz młodzieńca.
- Tak masakrować potrafią tylko te dziewczyny. Cóż, zabierz go do Hayate, zobaczymy co ma do powiedzenia.
- Taki miałem zamiar. Wpadniesz na przesłuchanie?
Tu Lee się zmieszał i wybełkotał tylko:
- Ja…y… jestem umówiony z Leifang…
Hayabusa zmarszczył brwi.
- No skoro tak. Miłej zabawy.
I odszedł nie gnębiąc już swego towarzysza. Mijając po drodze kilka budynków, wszedł do zamku mijając dziedziniec. Zaraz po wejściu znajdowała się główna hala zamku, od której do poszczególnych sal zamkowych prowadziły różne drzwi. Hayabusa zauważył starszego wioski, Hayate stojącego przy wejściu do sali tronowej.
- Hayate-dono.
Hayate, starszy brat Kasumi odwrócił się do Hayabusy. Byli niemal tego samego wzrostu, podobnie umięśnieni, lecz jedyną rzeczą, którą się różnili, byłą twarz. Hayate miał twarz na pozór niewinną i krótkie, rdzawo-brązowe włosy.
- Tak, Hayabusa?
- Przyniosłem więźnia, zaprowadzić go do celi?
- Oczywiście… ale najpierw powiedz mi, kto to jest?
- Tak jest. Ten koleś był z grupą ninja która zaatakowała Kasumi i Ayane na ich drodze do gorących źródeł. Zanim doszedłem, dziewczyny wybiły ich wszystkich, poza jednym, który zwiał do swojej wioski. Tchórz.
- No to teraz musimy tylko wydobyć wszystko co o nich wiemy, z tego tu kolesia… wrzuć go do Celi Prawdy. Zobaczymy, co z niego wydobędziemy. I jeśli spotkasz dziewczyny przede mną, przekaż im moje gratulacje.
- Cela Prawdy… czy to aby konieczne?
Cela Prawdy była najstraszniejszym miejscem w całej wiosce. Znajdowała się w podziemiach zamku, na najniższym możliwym poziomie, gdzie światło słoneczne nie dochodziło, oddychało się ciężko i wszystko śmierdziało zgnilizną i trupami. Legenda głosi, że tysiąc lat temu w miejscu dzisiejszej Celi Prawdy zostały zakopane szczątki poległych w bitwie nieopodal. Wśród nich miał się znajdować generał Yamamoto, podobno opętany przez demona, który dawał mu nadludzkie moce i poprowadził go do ponad 500 zwycięskich bitew. Ile w tym prawdy nie wiadomo…
- Tak, to konieczne, Hayabusa. Musimy wiedzieć wszystko o naszych wrogach nieważne jakimi metodami to zdobędziemy.
- Ale on ledwo zipie. Nie przeżyje w Celi Prawdy.
- Oh, po prostu go tam wrzuć, potem wyśle kogoś do nadzorowania tego powaleńca. Kto mądry rzucałby się na Kasumi…
- Jak każesz.
Hayabusa skłonił się i odszedł w kierunku drzwi prowadzących do lochu. W połowie drogi zatrzymał go jednak Hayate.
- Swoją drogą… co robiłeś, że wpadłeś na dziewczyny idące do gorących źródeł?
Hayabusa zaczerwienił się, na jego szczęście jego twarz zasłaniała maska shinobi.
- Jaaa… yyy… Byłem tam przypadkiem, patrolowałem teren…
- Ah. Rozumiem. Idź już.
Hayabusa przeszedł przez drzwi do korytarza prowadzącego do lochów. Schodząc po kolejnych schodach czuł, jak powietrze staje się gęściejsze i ciężej się oddycha. Kiedy zeszli na najniższy poziom i udali się do Celi Prawdy, ciało Hayabusy przeszył dreszcz. Nienawidził tego miejsca, emanowało wręcz złą aurą. Ledwo tlące się świece w korytarzu tylko pogłębiały nastrój grozy. Hayabusa otworzył cele i wrzuciła tam młodzieńca, który się ocknął od uderzenia o podłogę.
- Gdzie.. gdzie ja jestem?
Wymamrotał próbując usiąść.
- W Celi Prawdy. Miłego pobytu.
Zamknął za nim duże metalowe drzwi.
- Heeej! Wypuść mnie, tu… tu coś jest!
- Oczywiście. Szczury i inne miłe stworzonka chcące wyżreć ci mózg. Nie mów mi, że boisz się niewinnych myszek?
- Wypuść mnie skurwielu!
- Dzieciaku, nie tym tonem. Pobyt tutaj upiłuje ci trochę ten smarkaty ton. A teraz wybacz, mam lepsze rzeczy do roboty.
Hayate odszedł i wyszedł z zamku. Wziął głęboki haust świeżego powietrza, odetchnął z ulgą i udał się w swoją stronę.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Krew, Zombie i pół nogi - Opowiadanie

I kolejne opowiadanie, po małej przerwie. Mam nadzieję że się spodoba, nie zwracać uwagi na tytuł, jest on mocno roboczy i z braku innego, musiał zostać. Powodzenia w czytaniu i pamiętajcie: nigdy nie ufajcie czemuś, co nie żyje!


Rozdział I


- Lena, pospiesz się.
- Nooo już, już, nie poganiaj no, spędziliśmy przez ciebie pół godziny dłużej pod prysznicem.
- Ojeej no, ale jeśli zaraz nie…
W tym momencie z łazienki wyszła najcudowniejsza osoba jaką w życiu widział. Jej piękne, czarne włosy sięgające jej pupki, jej przepiękna twarzyczka zdobiona wspaniałym, szczerym uśmiechem i wreszcie jej perfekcyjna figura, idealnie krągła, której pozazdrościć mogły wszystkie modelki na świecie. To wszystko powyższe sprawiła że Radek w momencie zaniemówił i jego twarz zamarła, niczym jak po spojrzeniu Meduzy. Lena popatrzyła się na swojego chłopaka przez chwilę zmieszanym wzrokiem, po czym wybuchnęła śmiechem.
- Radek, co ci, widzisz mnie nie pierwszy raz przecież – zachichotała pod nosem
- Taaakk… - odparł po chwili wciąż zapatrzony w swoją cudowną dziewczynę – onieśmielasz mnie zawsze, budzę się codziennie rano przez ostatnie pół roku i ciągle się zastanawiam, jak tak piękna kobieta jak ty jest ciągle ze mną.
- Ta piękna kobieta cię kocha – Lena podeszła do niego, stanęła na palcach i dała mu całusa w policzek.
- Z wzajemnością. – Radek objął ją w talii i przytulił do siebie dając jednocześnie buzi w czoło. Stali tak jeszcze chwilę w milczeniu po czym oboje powiedzieli jednocześnie:
- To co, idziemy?
Wybuchnęli śmiechem. Kiedy się opanowali, ubrali się i wyszli z domu prosto do ich samochodu, oraz udali się do mieszkania znajomych.

Wszystko było dobrze aż do momentu wyjazdu z miasta. Mimo letniej pory i wczesnych wieczornych godzin, ich granatowy Ford Mondeo był ledwie widoczny na drodze. Atmosfera podczas podróży była również napięta i niezdrowa…
- Coś dziwnie cicho tu… nieswojo jakoś. – powiedział Radek.
- Masz racje… trochę strasznie… kotku, mógłbyś zwolnić? – poprosiła go Lena trochę słabym głosem. Jej chłopak zredukował prędkość samochodu do 60 kilometrów na godzinę.
- Dzięki, teraz jestem spokojniejsza
Radek uśmiechnął się.
- Skaarbie, nic się nie stanie, jestem z tobą prawda? Nie pozwolę cię skrzywdzić
- Wiem kotku – Lena chciała pocałować chłopaka, lecz pasy bezpieczeństwa skutecznie jej to uniemożliwiły. Musiała więc zadowolić się złapaniem go za rękę. Jechali tak jeszcze chwilę w milczeniu pozamiejską drogą, gdy nagle zza zakrętu wyłoniła się sylwetka człowieka czołgającego się po drodze. Para zamarła, lecz zdążyli wyhamować w bezpiecznej odległości przed tajemniczą postacią.
- Co robimy? – powiedziała Lena ze strachem w głosie.
- Wyjdę i sprawdzę czy ten gość nie potrzebuje pomocy …
- Radek! Nie! – krzyknęła dziewczyna i złapała go za ramię. Radek uśmiechnął się i położył wolną dłoń na ręce dziewczyny.
- Spokojnie kotku – powiedział gładząc rękę Leny. – nic mi się nie stanie. Tylko sprawdzę co z tym gościem. A poza tym… - tu jego ręka sięgnęła pod fotel kierowcy. – nie mam zamiaru iść bez niczego.
Po czym wyjął nóż sprężynowy spod siedzenia. Włożył go do kieszeni kurtki jeansowej którą miał na sobie. Jednakże, to nie uspokoiło jego dziewczyny która dalej trzymała go za ramię. Radek popatrzył na nią, lecz jej twarz dalej wyrażała niepokój…
- Chcesz… żebym wziął to?
Lena popatrzyła na niego oczami nieco spokojniejszymi i po chwili skinęła głową mówiąc:
- Wiesz… będę pewniejsza…
Radek uśmiechnął się i sięgnął jeszcze raz pod siedzenie. Tym razem wyjął spod niego Glock’a 19, pistolet, który zawsze trzymali w razie potrzeby. Nie mieli problemów z jego obsługą, bowiem kilka wolnych chwil spędzili na największym odludziu w okolicy doskonaląc swoje techniki strzeleckie. Każde z nich potrafiło doskonale obsłużyć ten pistolet, rozłożyć go na czynniki pierwsze, dokładnie wyczyścić i złożyć do kupy oraz ustrzelić zająca z odległości 50 metrów. Czemu stanowczo przeciwna była Lena, więc strzelali do puszek.
Tym razem jednak wziął swój pistolet tylko dla bezpieczeństwa. Nie zamierzał go używać. Schował go za pazuchę, pocałował Lenę w rękę i poinstruował ją, żeby choćby nie wiadomo co nie wychodziła z samochodu. Otworzył drzwi, wyszedł na zewnątrz i zamknął je. Lena przesiadła się na fotel kierowcy czekając na rozwój wydarzeń, uważnie obserwowała jak jej chłopak zbliża się do nieznajomego nerwowo zaciskając ręce na kierownicy.
Radek, będąc dwa metry od gościa, powiedział głośno i wyraźnie:
- Nic panu nie jest?
Gość nie odpowiedział tylko dalej czołgał się w stronę przeciwną od chłopaka. Radek zacisnął rękę na rękojeści noża którego trzymał w kieszeni i udał się powolnym krokiem w stronę gościa
- Halo, mówię do pana!
Gość zamarł. Radek także. Dla bezpieczeństwa rozłożył nóż i schował go w dłoni. Nieznajomy facet w momencie obrócił się w stronę chłopaka i próbował wstać. Światło reflektora samochodu oświetliło jego przygarbioną sylwetkę, w tym i twarz. Była to najbrzydsza twarz jaką kiedykolwiek widział w swoim życiu. W zasadzie, trudno to było nazwać twarzą. Połowa twarzy była pozbawiona skóry i jej miejsce było wypełnione krwistoczerwonym mięsem, ściekającym w dół. Pozostała połowa wyglądała jakby była wytworem operacji pijanego chirurga plastycznego: płaty skóry bezładnie leżące na twarzy, miejscami poprzyszywane nieudolnie. Pokrwawione oczy postaci, długie włosy, które wyglądały jakby tyle co wyciągnięte z miksera, obroczone miejscami krwią, to wszystko sprawiło że Radek odskoczył momentalnie na półtora metra z wyciągniętym przed siebie nożem. Obserwował on uważnie postać, starając się zachować spokój, mimo że serce biło mu jak oszalałe. Mimo, że nie było tego po nim widać, panicznie bał się zjawy stojącej przed nim.
- Czym ty do cholery jesteś?! – krzyknął w jej kierunku. Jednakże zjawa nie odpowiedziała tylko patrzyła się tępo w Radka. Całą sytuację obserwowała Lena zza kierownicy samochodu, gotowa, by w każdej chwili rozjechać poczwarę, gdyby ta ośmieliła się tknąć jej chłopaka. Gdy sytuacja patowa wydawała się ciągnąć w nieskończoność, nagle postać rzuciła się na chłopaka. Radek zawahał się tylko chwilę. Natychmiast zszedł z drogi kreaturze, złapał wolną rękę za jej rękę i drugą odciął jej głowę trzymanym w ręce nożem jednym sprawnym zamachem. Radek puścił ciało które upadło bezwładnie obok niego. Dysząc ciężko wytarł nóż w kawałki ubrań poczwary i spojrzał się w kierunku Dziewczyny. Lena siedziała zszokowana w fotelu kierowcy, lecz nie to przykuło uwagę Radka. Była to długa smuga krwi ciągnąca się spod auta aż do trupa. Aż dziwne, że nie widzieli tego wcześniej. Radek złożył nóż i wsiadł do samochodu, dokładnie zamykając za sobą drzwi.
Chwilę milczeli po czym Lena spytała:
- Radek… dlaczego zabiłeś tego człowieka… ?
Chłopak patrzył tępo przed siebie i po chwili odpowiedział:
- Lena… to nie był człowiek. Już nie. To było bardziej jakieś pieprzone zombie, czy inny potwór…
Popatrzył się w oczy swojej dziewczynie
- Znasz mnie. Nie zabiłbym niewinnego człowieka. Ale to coś… nie było człowiekiem.
Lena uśmiechnęła się nieznacznie.
- Ok., ok., wierzę ci… ale bałam się o ciebie, wiesz? Gdyby to.. to coś zrobiło ci krzywdę…
W tym momencie Radek objął głowę swojej dziewczyny ramieniem i pocałował ją w usta. Całowali się jeszcze przez kilka minut. Kiedy w końcu się od siebie odkleili, Radek powiedział:
- Lena, nie musisz się o mnie martwić, wiesz dobrze że nie mogę zginąć przed tobą. Obiecałem ci to, prawda?
- No dobrze, już dobrze… - Lena była wyraźnie uspokojona. – a powiedz mi skarbie, jak ta poczwara wyglądała?
Radek wzdrygnął się nieznacznie na samą myśl o kreaturze.
- No powiedz.. przecież będę musiała jakoś rozróżnić te zombie jeśli będzie ich więcej – Nalegała Lena.
Radek uśmiechnął się lekko
- Uwierz mi kotku, rozróżnisz ich bez problemu.
Widząc jej błagalne spojrzenie dodał:
- A więc.. ich twarz. Oczy jakby bez duszy, bez głębi, tępy wyraz twarzy… no i ekskluzywnie dla tamtego pana tam leżącego… - tu pokazał palcem na miejsce w którym znajdował się trup – co do cholery?!
W miejscu w którym pokazał palcem i w którym powinny znajdować się resztki zombie, którego własnoręcznie wydekapitował, nie znajdowało się nic. Nic oprócz ścieżki krwi prowadzącej do lasu obok.
- Lena, jedziemy stąd.
Dziewczyna zamarła w bezruchu na fotelu kierowcy, patrząc się z otwartymi ustami na widok przed nią.
- Lena! Jedziesz czy ja mam prowadzić?
Dziewczyna ocknęła się, jednakże nie była w stanie wydusić z siebie słowa. W zamian tego szybko zamienili się miejscami i ruszyli z piskiem opon z miejsca wzdłuż drogi.

Rozdział II


Nie wiedzieli co robić. Gdzie uciec. Po prostu jechali przed siebie. Milczeli. Jedyną pozytywną rzeczą był fakt, że po drodze do tej pory nie spotkali już niczego, co mogłoby zagrozić ich życiu.
- Radek… co teraz zrobimy? – próbowała przerwać milczenie Lena.
- Lena.. nie wiem. Może.. pojedziemy do twojej rodziny, sprawdzić czy są bezpieczni?
Od śmierci ojca dziewczyna nie chciała wchodzić w drogę swojej matce, więc rodzinę odwiedzała wyjątkowo rzadko.
- Możemy.. Radek, co z twoją?
- Są bezpieczni, jestem pewien. Odkąd wyprowadzili się do dużego miasta raczej nic im nie grozi. Zresztą, jakoś nie widzi mi się teraz jechać na drugi koniec polski, mam ważniejsze rzeczy na głowie…
Ciągle miał w pamięci ostatnią kłótnię, po której opuścił dom i nie widywał się z rodzicami i bratem do tej pory. A było to 2 lata temu. Nie mówili nic, wiadomo było że ich stosunki rodzinne nie należały do przykładnych.
- No więc ok., jedźmy do twojej matki. - oznajmił w końcu Radek i ustawił GPS na dom rodzinny Leny.
- Co to ma być…?
- Co się stało?
- GPS wariuje… pokazuje 20 razy więcej satelit niż powinien…
Lena nie miała pojęcia o czym Radek mówi, więc ten widząc jej zmarszczone czoło pospieszył z wytłumaczeniem:
- Nie wiem co to oznacza… ale jeśli uaktywnienie większej liczby sztucznych satelit krążących po orbicie jest powiązane z tym czymś co przed chwilą zabiliśmy, to pewnie okaże się że jest to grubsza sprawa niż się spodziewa…
- Radek, uważaj!
Niespodziewanie przed ich samochodem wybiegła z lasu jakaś kreatura, kształtem przypominająca wilka. Nie mając ani sekundy na reakcję, Radek staranował zwierzę i próbował uratować pojazd od zbytniego poślizgu, co mu się nie do końca udało, bowiem wylądowali na polanie po przeciwnej stronie ulicy, obracając się kilkakrotnie w miejscu.
Po chwili, gdy kurz opadł, Radek zdecydował przerwać milczenie.
- Lena, nic ci nie jest?
Spojrzeli na siebie. Oboje mogli służyć za przykład dlaczego powinno się zawsze zapinać pasy, byli bowiem wręcz w idealnym stanie, nie licząc tego, że siedzieli wyraźnie przerażeni tym co się właśnie stało.
- Kotku, cieszę się że nic ci się nie stało… - Radek odetchnął wyraźnie z ulgą. Rozpiął pasy i przytulił Lenę. - Pójdę zobaczyć co z tym zwierzęciem.
- Ani mi się waż! – oznajmiła dziewczyna. – Już raz cię prawie straciłam. Nigdzie nie idziesz. Wilk czy cokolwiek to było, na pewno jest szybsze i sprytniejsze od jakiegoś tam pokracznego zombiaka, który ledwo stał na nogach. Nie ma mowy. Odpalaj auto. Jedziemy, i to już.
Stanowczość Leny sprawiła, że Radek spuścił wzrok i uśmiechnął się nieznacznie.
- Masz rację… - oznajmił podnosząc wzrok na dziewczynę. Mimo wypowiedzianych słów była wyraźnie zmartwiona. – Jedziemy. Iiii… dziękuje
Lena uśmiechnęła się. Odpięła pasy i pocałowała chłopaka w policzek. Patrzyli na siebie jeszcze przez chwilę, następnie Radek odpalił silnik i wyjechał z polany na skraj drogi. Popatrzył chwilę na miejsce stłuczki. Wzdrygnął się, gdy przez moment wydawało mu się że obserwuje go para żółtych oczu, lecz natychmiast po tym wyjechał na drogę, z dala od miejsca wypadku.
- Też je widziałeś, prawda? – Zagadnęła Lena. – uwierz mi, cokolwiek to jest, najbardziej na świecie chciałoby ci teraz wyszarpać gardło. Po prostu… boję się kotku. Więc, tym razem, ucieknijmy od tego, dobrze? To nie jest warte naszego czasu, co dopiero życia…
- Dobrze skarbie. Będziemy uważać od teraz. Dużo dziwnych rzeczy się dzieje… facet zamieniony w zombiepodobne coś, wilczur biegający bez potrzeby w te i wewte… mam nadzieję, że limit pecha wyczerpaliśmy na dziś i resztę nocy spędzimy w twojej starej sypialni, w spokoju, uznając że ten wieczór był po prostu jednym wielkim złym snem… A właśnie, może uprzedź swoich znajomych, że jednak nie przyjedziemy?
- Dobry pomysł. – Powiedziała Lena, po czym wyciągnęła telefon i wybrała numer do znajomej. Zdziwiła się jednak faktem, że w szczerym polu zasięg jej telefonu był wręcz idealny. Znajoma jednak nie odbierała… dziewczyna zmarszczyła czoło i już miała wybierać kolejny numer znajomego, gdy nagle poczuła, że samochód zwalnia.
- Radek czemu zwalniamy?
Nie odpowiedział tylko pokazał palcem na stojący naprzeciwko patrol policji. Lena opadła bezwładnie na fotel pasażera.
- Czy coś się jeszcze może spieprzyć? Jak wytłumaczymy to że mamy wgnieciony przód samochodu? – wybuchnęła po chwili.
- Spokojnie, Lena.. powiemy prawdę. Wpadliśmy na jakieś zwierzę, nie wiedzieliśmy co to jest, baliśmy się wyjść z auta, po chwili odjechaliśmy. Co w tym złego? Ja się bardziej boję, czy ci policjanci to naprawdę policjanci…
- Fakt… masz rację. W każdym razie… zachowujemy się tak jak zawsze?
- Taak, dokładnie, nic się nie stanie… ale dla pewności, sprawdź pod fotelem czy masz w wystarczającym zasięgu swoją broń. Wiesz, musimy, się ubezpieczać, tak na wszelki wypadek…
Lena dyskretnie sięgnęła pod fotel i sprawdziła położenie swojego pistoletu. Wyczuła go dobrze, jej Rewolwer kalibru .44 czekał na nią pod siedzeniem. Nie wyjmowała go jednak, bowiem policjant dał im znak do zatrzymania pojazdu. Stanęli na poboczu, Radek opuścił szybę kierowcy by przywitać policjanta.
- Dzień dobry, starszy aspirant, Paweł Kaczmarek, mógłbym prosić o prawo jazdy, dowód rejestracyjny i ubezpieczenie samochodu?
Lena sięgnęła do schowka i podała Radkowi dokumenty, które to przekazał on funkcjonariuszowi.
- Skąd ta zaschnięta krew na pańskiej ręce? – Zapytał policjant podczas odbioru dokumentów. Radek z Leną zamarli. Wiedzieli dobrze, że była to krew która należała do zombie którego zabili nieco ponad godzinę temu. Policjant zmarszczył czoło i popatrzył na parę. Żeby uratować sytuację, Radek cichym głosem powiedział największą głupotę która mu w tej chwili przyszła na myśl…
- Moja dziewczyna… ma okres.
Lena spojrzała z oburzeniem na swojego faceta, on sam zawiesił wzrok, policjant natomiast stał w szoku przed nimi. Po czym wybuchnął śmiechem.
- Hahaha, okej, okej, niech wam będzie… proszę poczekać chwilę, wypiszemy protokół i oddamy dokumenty.
Lena obdarzyła Radka morderczym spojrzeniem i odwróciła się od niego.
- Zabiję cię. Niech tylko odjedziemy wystarczająco daleko…
- Aleee…
- Żadnego ale! Pfff…
I prawdopodobnie ciągnęli by to w nieskończoność, gdyby nie policjant, który znowu podszedł do okna.
- Mógłby pan wyjść z samochodu?
Radek spełnił polecenie bez zbędnego gadania. Wiedział co się szykuję i bał się tego, co zaraz usłyszy. Policjant zaprowadził go na przód samochodu. Chłopak w momencie zamarł. Na przodzie jego Forda nie było ani śladu wgniecenia. Przód był dokładnie taki sam, jak przed wyjazdem…
- A więc jak pan widzi… lewe światło panu siada. To nie jest wykroczenie, jednakże zalecałbym wymianę jak najszybciej to tylko możliwe… pan mnie słucha?
- Coo…yyy..taaak, oczywiście, światło wymienić, zrobimy to przy najbliższej okazji. – odparł Radek blady jak ściana.
- A więc dobrze. Ma pan dokumenty i życzymy szerokiej drogi. – policjant oddał dokumenty Radkowi i odszedł w kierunku swojego radiowozu. Radek stał przez sekundę zdębiały, po czym wrócił do samochodu, zamknął drzwi i zapiął pasy. Lena siedziała dalej obrażona na Radka, lecz zauważyła że jej chłopak wygląda jakby ktoś właśnie wyssał z niego połowę energii życiowej.
- Co ci?
- Lena… nie wiem jak ci to powiedzieć, ale…
- No?
Radek wziął głęboki oddech i spojrzał jej w oczy.
- Nie wiem jak, ale… nie ma śladu po zderzeniu.
Lena otworzyła usta ze zdziwienia.
- Ale… jak to?
- A skąd mam wiedzieć? Nie wiem co tu się do cholery wyprawia ale ja mam dość. Jedziemy.
Podał dokumenty Lenie, ta wrzuciła je do schowka. Zapięli pasy i ruszyli.
- Powtórz to jeszcze raz, bo chyba się przesłyszałam. – Powiedziała dziewczyna patrząc tępo przed siebie
- Podeszliśmy do przodu auta, a w miejscu w którym przywaliłem w tego pieprzonego wilka czy co to tam było nie było zupełnie nic.. przód wyglądał dokładnie tak jak wtedy, kiedy ubiliśmy to cholerne zombie… Cokolwiek tu się kurwa dzieje, mam nadzieję że skończy się jak najszybciej.
Siedział wyraźnie poirytowany. Jechali w milczeniu, nie włączali nawet radia, co było u nich dziwne, bowiem nie było do tej pory dłuższej podróży bez Highway to hell. Dzisiaj jednak wszystko się posypało, ta noc była dla nich fatalna. Kiedy w końcu wyjechali na znajome drogi miasteczka, odetchnęli z ulgą. Brama wjazdowa do posesji rodziny Leny była otwarta, więc skorzystali z niej i zaparkowali na placu.
- A więc jesteśmy… Lena, bierz broń i wchodzimy.
Dziewczyna zamarła zdziwiona.
- Broń? Czyśty zwariował? Będziemy paradować koło mojej matki z pistoletami przy sobie?
- Lena… to już nie jest żadna gra, naprawdę dziwne rzeczy dzieją się wokół i szczerze mówiąc, wolę żeby twoja matka się na mnie obraziła że każe ci nosić broń, niż żeby jej głowa została odgryziona przez jakieś zombie bo ty nie chciałaś się tłumaczyć. Zresztą, ukryjemy ją i nie będzie widać.
- No… dobra. Idziemy
Wyszli z samochodu, skutecznie kamuflując broń. Podeszli do drzwi frontowych i zapukali, jednakże, bez odzewu.
- Co teraz? Masz klucze? – Zapytał Radek.
- Jak zawsze. – Odparła Lena i otworzyła drzwi kluczami.
- Wieeesz co… nie ryzykujmy. – Radek wyjął broń. To samo zrobiła Lena, po czym weszli do środka. W mieszkaniu było ciemno, widać że było ono opuszczone i nie było w nim nikogo. Radek włączył światło i oboje przeszli się po dolnych pomieszczeniach uważnie obserwując każdy zakątek. Jednakże nie zauważyli niczego szczególnego, więc udali się na pierwsze piętro. Skręcili w kierunku salonu i zamarli. Na stole leżała strzelba samopowtarzalna M1014, Karabin M4A1, kilka pudełek z amunicją i jakaś kartka. Lena podeszła do stołu, wzięła kartkę i zaczęła czytać na głos:


Droga Leno!
Jeżeli to czytasz oznacza to że jesteś mądrą siostrą i przyjechałaś do domu. Słyszeliśmy, że dziwne rzeczy dzieją się w całej Polsce i postanowiliśmy to osobiście sprawdzić. Wyjechałem z matką i Kaśką na kilka dni, być może tygodni, by sprawdzić, czy wszystko u naszych znajomych, rodziny jest w jak najlepszym porządku. Prawdopodobnie jak to czytasz jesteśmy u Magdy – bo tam się udaliśmy w pierwszej kolejności. Nie martw się o nas, mamy pokaźny arsenał, nie ma takiego skurwysyna, którego byśmy nim nie ubili. Zostawiliśmy wam dla pewności dwie nasze zabawki, bawcie się dobrze.
Pozdro!
PS: powiedz Radkowi że jak dym ucichnie ma mi oddać moją grę.


Stali przez chwilę nieruchomo, jednakże po chwili odetchnęli z ulgą.
- A więc wszystko ok… chwała bogu.
Radek podszedł do stołu i złapał strzelbę w dłoń. Uśmiechnął się i powiedział:
- Jesteśmy bezpieczni, ktokolwiek będzie chciał nas dotknąć zostanie pozbawiony wszelkiego mięsa z ciała. Uwielbiam tą broń.
Lena wybuchnęła śmiechem
- Co ci?
- Nic, nic… po prostu się cieszę. Mimo wszystko, rzeczy jednak układają się po naszej myśli.
Radek nic nie powiedział, tylko odłożył broń, objął Lenę, przytulił do siebie i pocałował w czoło. Stali tak jeszcze przez chwilę, po czym Radek powiedział:
- Kotku, zostaniemy tu na noc dobrze? Nigdzie nam się nie spieszy, możemy jutro z rana odwiedzić Magdę.
- Dobrze kochany.. To idź zamknąć dom a ja wstawię coś na kolację, ok.?
- Mhmm…
Pocałował swoją wybrankę jeszcze raz w czoło, nosek a następnie w usta i wyszedł z domu. Na placu było ciemno i pusto, tak, że przez moment żałował, że nie wziął latarki. Nic się jednak nie wydarzyło, więc spokojnie zamknął bramę wjazdową, wrócił do domu i dokładnie zaryglował drzwi. Poszedł na piętro i zwrócił się do salonu, gdzie czekała na niego kolacja i dziewczyna, siedząca na sofie obok stołu, oglądająca telewizję.
- Dobrze, że nic nie ma o zombie… może nie jest tak źle w końcu? – zagadała dziewczyna widząc że jej chłopak zbliża się do niej.
- Oby, oby… mam nadzieję że to wszystko to jeden wielki głupi sen. – odparł Radek po czym usiadł za dziewczyną, tak, by mogła się na nim oprzeć. Podała mu kanapkę którą zjadł szybko i tak leżeli oparci o siebie. Po chwili Lena obróciła się i patrząc swojemu chłopakowi w oczy powiedziała:
- Radek, obiecaj mi coś… dobrze?
- O co chodzi kotku? – odpowiedział Radek głaszcząc jej włosy
- Obiecaj mi… że nigdy mnie nie opuścisz… nigdy przenigdy… cokolwiek by się nie stało, dobrze?
Radek złapał dziewczynę za pachy i przysunął tak, że ich nosy stykał się ze sobą. Patrząc jej w oczy powiedział:
- Obiecuje skarbie. Nigdy cię nie opuszczę, rozdzieli nas tylko śmierć. A to i tak na krótką, chwilę, bo gdziekolwiek nie wylądujemy, będziemy ze sobą prawda?
Lena uśmiechnęła się i jej oczy puściły łezkę szczęścia. Szczęścia, które dzieliła z tym facetem, w którego ramionach teraz spoczywała. Radek opuścił ją i przytulił do serca…

Rozdział III


- Dzień dobry, kochanie.
Radek obudził się. Na początku nie widział nic, poza ciałem swojej dziewczyny do którego był wtulony. Powoli podniósł wzrok i zobaczył swoją dziewczynę, pięknie uśmiechająca się do niego.
- Cześć kochanie.
Powiedział po czym wdrapał się na swoją wybrankę i pocałował ją w policzek. Lena odwzajemniła pocałunek i musnęła ustami nosek swojego chłopaka. Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym Radek zaczął delikatnie całować dziewczynę w usta. Po chwili miziania się wstali z łóżka, ubrali się i zabrali za porządki, po czym oboje udali się pod prysznic.

Po wszystkim zebrali się w salonie. Lena przygotowywała mały prowiant a Radek beznamiętnie patrzył się na bronie pozostawione przez brata jego dziewczyny.
- Lena… gdzie teraz jedziemy?
Dziewczyna wyszła z kuchni niosąc pełny talerz kanapek i kilka na drogę w foliowej reklamówce. Usiadła obok chłopaka, który natychmiast porwał jedną kanapkę i zaczął ją jeść.
- Hmm.. Może lepiej to zgłosić do najbliższego posterunku policji w większym mieście w pobliżu, a potem dopiero odwiedzić Magdę?
-Ufffaszm ze fo shwetny phomyshł. – Odpowiedział Radek z pełnymi ustami. Lena spojrzała surowym wzrokiem na swojego chłopaka, po czym wybuchnęła śmiechem.
- Nie uczyli cię, żeby nie mówić z pełnymi ustami? – Powiedziała jego dziewczyna żartobliwym tonem.
- Uczyli ale coś im nie wyszło. W każdym razie, skoro wiemy gdzie jechać, pozostaje kwestia…
Tu Radek wskazał na bronie. Siedzieli chwilę w milczeniu po czym po kilku sekundach powiedzieli jednocześnie:
- Ja chce karabin!
Spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem. Śmiali się jeszcze przez kilka minut po czym Radek powiedział:
- Okej, okej… bierz karabin, do twarzy ci z nim.
Dziewczyna uśmiechnięta podeszła do stołu i zarzuciła karabin na ramię. To samo zrobił jej chłopak ze strzelbą. Zaczęli zbierać naboje w milczeniu.
- Radek… pada.
Zauważyła Lenaa po dłuższej chwili. Radek spojrzał w stronę okna. Rzeczywiście, niebo poczerniało i widać było deszcz padający prosto z chmur. Nie przejął się tym i kontynuował zbieranie naboi.
- Zapowiadali deszcz, nic specjalnego. Nie martw się kochanie, deszcz nie oznacza jeszcze końca świata.
Lena uśmiechnęła się i podeszła się wtulić do chłopaka. Radek odwrócił się, złapał ją za głowę i przytulił do serca.
- Wszystko będzie w porządku, no.
Powiedział po czym pocałował dziewczynę w czoło. Lena spojrzała na niego po czym nic nie mówiąc udała się w kierunku wyjścia.
- No to chodźmy. Nie mamy czasu do stracenia. Niech ten koszmar się już skończy, chce wrócić do normalnego życia, w którym naszym jedynym zmartwieniem było to, jaki film oglądamy w następnej kolejności.
- Albo kłócenie się o to że powinienem przejść na dietę i przestać tyle żreć.
- Bo powinieneś. Idziemy.
Bojowniczy nastrój Leny wyraźnie spodobał się jej chłopakowi. Wyszli więc na zewnątrz. Deszcz lał niemiłosiernie, w mgnieniu oka zrobiły się kałuże. Przechadzając się po błotnistym placu doszli w końcu do auta.
- Radek… uważaj… coś jest nie tak.
Chcąc wejść do samochodu chłopak rozejrzał się, wytężając swój wzrok w deszczu. Lena natychmiast znalazła się za jego plecami.
- O cholera.
Zamknął on drzwi auta i popatrzył w kierunku bramy. Załadował nabój swojej strzelby. Zdezorientowana Lena nie wiedziała co robić i co się dzieje.
- Trzymaj się za moimi plecami i miej skurwysyna na muszce.
Dopiero teraz zauważyła wielką bestię mającą wygląd przerośniętego wilka i przerażające żółte oczy. Zapiszczała z przerażenia, ale dzielnie uniosła swoją broń trzęsącymi się ze strachu rękami.
- Okej… zmiana planów. Osłaniaj mnie, podczas gdy ja podejdę do tej bestii i spróbuję rozpierdolić jej ten parchaty łeb.
- Ale…
- Żadnego ale! Nie mamy innego wy…
W tym momencie bestia zawyła przeraźliwie i zaczęła biec w stronę Radka. Nie mając w głowie żadnego planu, wystrzelił w kierunku poczwary, co ją tylko rozjuszyło, bowiem była za daleko żeby ustrzelić ją ze strzelby. To było jednak zamierzone. Radek skupił uwagę monstra na sobie, po czym zaczął uciekać, oddalając się wraz z nim od Leny, która stała jak wryta przy samochodzie, zaciskając swoje trzęsące się ręce na broni. Chłopak próbował przeładować broń podczas biegu, jednakże potknął się na kałuży i zarył głową w ziemię. Zdążył się odwrócić w ostatniej chwili bowiem bestia rzuciła się na niego próbując odgryźć mu głowę. Tym razem miał sporo szczęścia. Instynktownie wepchał bestii kolbę karabinu w pysk. Piana z ryła bestii toczyła się prosto na jego twarz, prawie stykając się nosami patrzyli sobie w oczy. Jej żółte oczy przepełnione były rządzą mordu. Radek powoli opadał z wycieńczenia, bowiem siła tej piekielnej bestii była zatrważająca. Będąc wymęczony wydukał:
- Leenaaa.. uciee..
Nie skończył tego zdania. Seria pocisków z karabinu M4 ugrzęzła w ciele bestii. Kątem oka widział, jak jego dziewczyna ładuje z zimną krwią cały magazynek w bestię. W końcu żelazne szczęki zwalniają uścisk na kolbie strzelby i bestia, która została podziurawiona jak sito, pada na chłopaka. Po chwili Radek zrzuciwszy bestię z siebie, wstał, przeładował broń i wsadzając poczwarze lufę do głowy, pociągnął za spust. Kawałki mięsa z twarzy rozbryzgały się wszędzie. Dysząc ciężko upuścił broń. Ciężkim krokiem podszedł do dziewczyny i ją przytulił. Jego tors miał liczne zadrapania po pazurach bestii, lała się z niego krew i pot. Jednakże to nie było dla niego w tej chwili takie ważne. Najważniejsze było to, że mógł teraz przytulić tą osobę, którą kochał – całą i zdrową.
- Radek… kretynie mogłeś zginąć! – wybuchnęła po chwili jego dziewczyna ze łzami w oczach.
- Nie mogłem… nie, mając taką wspaniałą dziewczynę u boku.
- Debil! – Odparła Lena płacząc już na dobre w jego ramionach. Radek nic nie mówił tylko przytulał swoją dziewczynę do siebie. Po chwili dziewczyna spojrzała w oczy swojemu chłopakowi i wybąkała:
- Dziękuje… skarbie, bardzo boli?
- To ja dziękuje skarbie. Nawet nie boli… takie tam tylko, zadrapania.
Lena przyjrzała się jego torsowi, z którego zdarto ubranie i mocno przecięto, sprawiając, że krew ściekała z niego.
- Nie patrz się tak na mnie, to nic takiego naprawdę. Zabandażujemy i będzie po sprawie.
Jak powiedzieli tak zrobili. Radek wziął broń i udał się do Leny, która czekała na niego z apteczką. Zabandażowała go po czym oboje udali się w kierunku bramy. Jednakże po przejściu kilku kroków chłopak zamarł w miejscu. Odwrócił się i spojrzał na swój samochód. Jego przód był wgnieciony, grill był połamany, a znaczek Forda ledwo trzymający się na swoim miejscu.
- Jeszcze wczoraj mógłbym przysiąść na naszą miłość że wszystko było w porządku. Co tu się cholera dzieje?!
- Nie wiem Radek… nie chcę wiedzieć. Zmywajmy się stąd. Chce żeby to się skończyło…
- Masz rację.
Pobiegli otworzyć bramę, po czym wrócili do auta. Odpalili je po czym wyruszyli z miejsca tak szybko jak tylko byli w stanie… Będąc już na drodze Lena spytała:
- Radek…
- Tak?
- Uda nam się…?
- Na pewno… mamy siebie przecież. Musi nam się udać.
Lena pocałowała w policzek Radka po czym wróciła na swoje miejsce nic już nie mówiąc.

Rozdział IV


Jechali w milczeniu. Wycieraczki cicho zgarniały krople deszczu, silnik lekko pomrukiwał. Na drodze do miasta nie wydarzyło się już nic szczególnego.
- Radek… musimy gdzieś przystanąć, żeby zmienić ci bandaże. Przeciekasz.
Rzeczywiście, bandaże chłopaka były nasączone krwią i powoli ściekała z nich krew.
- To jak już dojedziemy do miasta, nie rozdrabniajmy się tutaj, są ważniejsze rzeczy.
- Ale...
- Żadnego ale, nic mi się nie stanie. Jedziemy.
Nie mówiąc nic więcej, jechali dalej w kierunku miasta. Deszcz nie ustawał, na drogach robiły się kałuże, przez które przejeżdżali rozbryzgując wodę na boki. Po dłuższej chwili zza horyzontu wyłonił się obraz miasta. Kiedy wjechali w pierwszą uliczkę, nie mogli uwierzyć w to co zobaczyli. Ulice pełne były brudu ze śmietnika, wszędzie widać było zniszczone i porzucone samochody, okna w sklepach były powybijane, gdzieniegdzie było widać palące się śmieci. Oboje byli w szoku i zatrzymali samochód. Patrzyli się tępo przed siebie przez chwile, kiedy to zdecydowali się przerwać milczenie i oboje otworzyli usta, stacja benzynowa po przeciwnej stronie ulicy wybuchła z głośnym hukiem. Radek instynktownie wrzucił wsteczny bieg i oddalił się od miejsca wybuchu, zmieniając kierunek jazdy. Wtedy ich oczom ukazał się przerażający widok. Było widać z oddali jak horda zombie zmierzała prosto w ich kierunku.
- Co to do cholery jest?! – wykrzyknął chłopak. Lena skuliła się na siedzeniu i przerażonym głosem powiedziała:
- Nie wiem Radek, uciekajmy stąd szybko.
- Ale… musimy jechać przez nich…
- Jaak to?
Lena wstała i rozejrzała się wystraszona. Było to prawdą, bowiem wszystkie drogi były nieprzejezdne… wybuchł spowodował całkiem duże zniszczenia.
- O… mój boże…
- Trudno. Staranujemy skurwysynów. Trzymaj się mocno.
Jak powiedział tak zrobił. Wcisnął gaz do podłogi i ruszył wprost w hordę zombie. Przyspieszając jak najszybciej tylko jego samochód potrafił zderzył się z pierwszym umarlakiem. Siła uderzenia wyrzuciła zdechlaka na bok, jednakże za nim pojawiło się kilka kolejnych. Mknęli przez nich niczym lodołamacz, wgniatając maskę samochodu i rozbryzgując krew po całej szybie auta. W końcu przebili się przez hordę zombiaków i odjechali kawałek dalej, na pusty teren.
- Gdzie teraz jedziemy? – Zapytała zrozpaczonym głosem Lena
- Myślę że najrozsądniej będzie się udać na posterunek policji… – powiedział beznamiętnie Radek, tracąc powoli nadzieje. Minęli kilka pustych uliczek tego apokaliptycznego widoku, na szczęście nie zatrzymało ich już nic. Skręcili w drogę prowadząca do posterunku. Ku ich zaskoczeniu przy posterunku nie było nikogo ani niczego, żadnego radiowozu, czy żywej duszy. Zaparkowali swojego Forda obok drzwi wejściowych i pobiegli zapukać do drzwi. Pukali, dzwonili lecz nikt nie otwierał.
- Otwierać! Cholera jasna! Są tu żywi ludzie! – Krzyczał Radek w kierunku drzwi. Bezskutecznie. Albo nikogo nie było, albo ktokolwiek kto tam był, nie raczył im pomóc.
- Skurwiele. – Odparł Radek kopiąc w drzwi. – wyważymy je?
- To będzie bez sensu… co zrobimy jak tam się dostaniemy, jak zabarykadujemy?
- Ale coś musimy zro…
Radek spojrzał za siebie. Znikąd pojawiła się horda zombiaków zmierzająca do pary.
- Do auta, uciekamy!
Wbiegli do samochodu jak najszybciej tylko potrafili. Radek od razu włożył kluczyk i przekręcił. Silnik tylko zakasłał i zdechł momentalnie.
- No co jest, RUSZAJ! – wrzasnął w kierunku auta, bijąc rękami w kierownicę. Zombie niebezpiecznie oblazły auto próbując dostać się do prawdopodobnie ostatnich żywych ludzi w okolicy. Chłopak przekręcił kluczyk jeszcze raz, z tym samym efektem.
- Radek… - powiedziała Lena. – Mieliśmy zatankować…
- Fakt... brakło pieprzonego paliwa. Cholera jasna!
Zombie oblazły auto z każdej strony. Nie pozostawiło im to zbyt wielkiego wyboru…
- Wychodzimy.
Radek przyłożył lufę swojej strzelby do bocznej szyby i pociągnął za spust. Siła pocisku odrzuciła zombie stojące bezpośrednio przy drzwiach auta do tyłu, robiąc drogę do wyjścia. Radek złapał wpół Lenę i wyważył drzwi. Wyszli na zewnątrz i Radek ciągle trzymając swoją dziewczynę wrzucił ją na dach samochodu, sam wspinając się za nią. Wstali. Ich oczom ukazał się przerażający widok. Setki, jeśli nie tysiące zombiaków podążały w ich kierunku. Wszystkie tak samo paskudne jak ich pierwszy zabity, wszystkie tak samo żądne krwi. Zaczęły się powoli wspinać na auto. Wiedzieli że to jest koniec…
- Lena… wiesz że to się może źle skończyć…
- Wiem skarbie… - Odparła dziewczyna ze łzami w oczach. Stała za plecami swojego chłopaka i oddała strzał w pierwsze zombie, które wspięło się na samochód. Zombiak padł, ale w jego miejsce pojawił się kolejny.
- Leńko… wiedz… że cię zawsze kochałem i będę kochać. Nieważne co się stanie, nie ważne co zrobimy, zawsze jesteś dla mnie najważniejsza. I wiem, że tu prawdopodobnie skończymy nasz żywot. Ale… obiecuje ci. W tym drugim, lepszym świecie, znajdę cię i kontynuujemy to, co zaczęliśmy tutaj, na ziemi. – Powiedział chłopak ze łzami w oczach. Lena nie odpowiedziała, tylko cicho szlochała zabijając kolejne zombiaki.
- A teraz… zabijmy wszystko co daje oznaki życia. Może jeszcze nam się uda.
Powiedział po czym wystrzelił w grupkę trzech zombie, zabijając je wszystkie. Niestety w ich miejsce pojawiły się kolejne. Kontynuowali ostrzał jeszcze przez chwilę, trzymając się ze sobą i cicho szlochając, tak długo jak im starczyło amunicji…
- Radek… - powiedziała po chwili Lena. – nie mam już amunicji.
- Ani ja… - powiedział Radek. Wyrzucił on broń i złapał swoją dziewczynę w swoje mocne ramiona.
- Kocham cię skarbie… - powiedział ze łzami w oczach. Czuł jak jego nogę ciągną zombiaki.
- Ja ciebie też kochanie… - Powiedziała Lena obejmując swojego chłopaka w pół i głośno szlochając w jego ramionach. Zombiaki rozerwały parę ciągnąc ich w przeciwnych kierunkach, jednak oni nadal mocno trzymali się za ręce aż do końca swego życia… umierając, patrzyli sobie w oczy i to był ich ostatni widok w tym życiu.





wtorek, 24 lipca 2012

Onimusha - Warlords

Przystań na chwilę. Uspokój oddech. Niech pot ściekający po twej twarzy wymiesza się z krwią, która ścieka ci po policzku. Policzku, który został przecięty ostrą Kataną twojego wroga. Widzisz go. Jest przed tobą, naśmiewa się z ciebie, drażni się z tobą. Prowokuje. Czy się skusisz? Czy masz wystarczająco dużo odwagi, by stawić mu czoła? Ale ty wtedy myślisz: „albo on albo ja”. Nie pozostawia ci to dużego wyboru. Zaciskasz obie ręce na swojej Katanie. W mgnieniu oka doskakujesz do przeciwnika i zanim zdążył on podnieść swój miecz do bloku, ty jednym sprawnym zamachem swego ostrza przecinasz go od szyi w dół. Patrzycie sobie w oczy. Widzisz, jakby w spowolnionym tempie, jak jego wzrok zmienia się. Jak ze wzroku kpiącego, dumnego samuraja staje się on potulnym, pogodzonym z losem, wzrokiem przegrańca. Widzisz jak jego ciało powoli upada, jak Katana powoli opuszcza jego dłoń i pada z głośnym trzaskiem na ziemię. Ale ty nie masz czasu. Niemal natychmiast za twoimi plecami pojawił się kolejny tchórzliwy samuraj, który gotów był cię rozciąć na pół w tej jednej chwili. Jednakże, twe demoniczne moce pozwoliły ci wyczuć zbliżające się zagrożenie. Odparowałeś cios. Kiedy szykowałeś się do wyprowadzenia swojego, twoje plecy przeszył ogromny ból. Zostałeś powalony na ziemię. Mierzący blisko dziesięć stóp potwór stojący za tobą przeciął cię swym długim mieczem. Nie miałeś szans tego zablokować. Wypluwając z ust ziemię i zaciskając dłoń na swojej wiernej Katanie wstałeś, by zabić demona… by uratować ją… twoją miłość. Sam. Naprzeciw całej hordzie potworów przywołanych prosto z czeluści piekieł. To będzie długa noc…

Noc która ty graczu powinieneś przeżyć na własnej skórze. Onimusha: Warlords zapoczątkowała serię jednej z najlepszych siekanek na PlayStation2 i sama wyznaczyła standardy w tym gatunku. Mimo że gra powstała niecały rok po premierze sprzętu, jest to niewątpliwi jeden z najlepszych tytułów na tą konsolę. Dlaczego to właśnie ona? Jeśli chcesz się dowiedzieć, czytaj dalej..

Zacznijmy może od historii. Ot, nic specjalnego – księżniczka w opałach, my jako dzielny samuraj Samanosuke wraz ze swoją towarzyszką broni wierną Kaede wyruszamy ją uwolnić. Banalne? Tylko pozornie. Po drodze dowiadujemy się przerażającej historii na temat tego, dlaczego księżniczka Yuki wzbudziła zainteresowanie złych ludzi i co chcą z nią zrobić. Odkrywamy mroczne tajemnice klanu Oda, ich eksperymenty z demonami i… no właśnie. Demony. Kiedy na początku gry udaje nam się odnaleźć księżniczkę, zostajemy zaatakowani przez Genmę Osrica, gigantycznego demona. Nasz bohater honorowo staje w obronie księżniczki, lecz jest za słaby, by cokolwiek zaradzić i pada po jednym ciosie. Księżniczka zostaje porwana, a my zostajemy odwiedzeni przez 12 demonów. Demonów, które mają dość panowania Genmy i wyznaczają nas do zabicia go i uwolnienia księżniczki. Być może nie jest to jest historia, która zaskakuje oryginalnością i wielowątkowością. Ale jest ona dobre na tyle, żeby przykuć twoją uwagę, graczu, i nie pozwolić ci szybko odejść od telewizora.

Kwestia, która oprócz fabuły wpływa bezpośrednio na odbiór gry to sam gameplay. Bo co jeśli gra zawiera wspaniałą fabułę, a po prostu nie da się w nią grać? Postaram się go wam przybliżyć i zacznę może nietypowo od wad. Kiedy podnosimy dziś kontroler siadając przed jakąkolwiek grą nasz lewy kciuk instynktownie ląduje na gałce analogowej. Co jest standardem od prawie dekady – większość gier dzisiaj obsługujemy gałkami, nie ważne, czy to wyścigi, strzelanki, proste gierki logiczne. W Onimushy natomiast… postać kontrolujemy d-padem. Z początku może się to wydawać dziwne, ale wystarczy pięć minut by nie odczuć tego zbytnio, nasza postać porusza się tak jakbyśmy chcieli, zapominamy o tym że trzymamy kciuk w nie do końca naturalnej pozycji, a po dziesięciu minutach… stwierdzamy że tak jest lepiej. Naprawdę, krzyżak w DualShocku2 został stworzony wręcz idealnie i nie męczymy się grając w grę, w której trzeba być w ciągłym ruchu. Poza tym jednym aspektem sterowanie jest dobre. Czemu tylko „dobre”? Ano dlatego, że Capcom skorzystał ze swojego autorskiego, dziwnego moim zdaniem, systemu sterowania wprost z pierwszych Residentów, Sillent Hill. Chodzi o poruszanie się do przodu i tyłu naciskając odpowiednio górę i dół na d-padzie, a obracaniu postaci wokół własnej osi za pomocą przycisków lewo/prawo. I nie zrozumcie mnie źle – przez 90% czasu to sterowanie sprawdza się i działa poprawnie, na dodatek mamy przycisk szybkiego obrotu za siebie pod R2, oraz gardę pod L1, która blokuje prawie wszystkie ciosy wyprowadzane z każdej pozycji. Pozostałe 10%... cóż. O ile gra jest prostym button masherem i jeśli czasem się pomyśli, to trudno w tej grze jest zginąć, tak jeśli staniemy przeciwko dość wymagającym przeciwnikiem, nie zostawiając sobie wiele punktów życia czy magii, staniemy się szybko ofiarą tego przestarzałego systemu. W panice zaczniemy próbować uciekać wstecz, lecz to nie pomoże, bo instynktownie ustawimy się równolegle do ściany, próbując użyć wyuczonych wzorców z normalnego sterowania, gdzie każdy kierunek na d-padzie odpowiada kierunkowi na ekranie, nie postaci. Więc, jeśli to zawali, będziemy próbować utrzymać gardę. A co jeśli przeciwnik przełamie naszą obronę? Game over, cofamy się do ostatniego save pointa. Frustrujące, jednakże przez większość czasu jest okej. W samej grze natomiast mamy dostępny dość potężny arsenał broni. Mamy 3 rodzaje naszych głównych broni – dwie potężne Katany o żywiole pioruna i ognia, oraz Naginatę (japońską włócznię) o właściwościach wiatru. Każde z nich ma ulepszane ogólne statystyki i atak specjalny do maksymalnie poziomu trzeciego. Jako że nie jest to gra długa, liczba ta jest idealna. Oprócz tego mamy do dyspozycji łuk i broń palną z amunicją odpowiednio normalną i ulepszoną. I ostatecznie, nasi przeciwnicy są idealnie wyważeni. Na samym początku wyzwaniem dla nas będą poczciwi piechurzy, lecz po ulepszeniu naszego arsenału będziemy ich ciąć kilkoma prostymi ciosami. Ale wraz z naszym progresem, na naszej drodze pojawią się coraz to bardziej wymagający przeciwnicy. Nie są oni może najtrudniejszymi przeciwnikami z jakimi kiedykolwiek się zmierzymy, lecz ich pokonanie może napsuć trochę krwi. I o to właśnie chodzi w grach. Wyważony, rozsądny poziom trudności. Taki, w którym jeśli przegramy to tylko przez własny niedobór umiejętności, nie przez: „ta pieprzona gra oszukuje!”. Twórcom udało się idealnie wyważyć poziom trudności, za co im chwała.

Oprawa audiowizualna gry stoi na wysokim poziomie. Grafika jest świetna, mimo że gra jest, krótko mówiąc, stara i nie zawiera jakiś wielkich fajerwerków graficznych, to pomieszczenia w których przyjdzie nam się zmierzyć są starannie dopracowane, nasi przeciwnicy są bogaci w szczegóły, trudno się doczepić do czegokolwiek. Może jedynie czasy ładowania się kolejnych ekranów czy nawet ujęć kamery nie są tak szybkie jakbyśmy tego chcieli, ale być może to wina tego, że ze względów oszczędnościowych grałem z dysku… laptopa podłączonego kablem UTP do konsoli. Kwestia, która zaniża ogólny odbiór gry, jest kwestia udźwiękowienia. Nie zrozumcie mnie źle, gra jest dobra pod tym względem, ale widać zauważalne braki. Dubbing postaci jest dobry jak na tak wczesny tytuł na czarnulę (chwała bogu, że to nie jest Final Fantasy X i „epicki” dubbing Yuny, której śmiech powoduje nocne koszmary…), odgłosy broni, postaci i innych są w porządku ale brakuje.. muzyki w tle. To znaczy, przez większość czasu jej nie ma, czasem pojawi się budująca nastrój grozy. Nie wiem co próbowali stworzyć twórcy, grę w stylu horroru, ale się rozmyślili? Taka siekanka aż prosi się o jakiś nastrojowy metal w tle, nie o ciszę budzącą nastrój grozy w stylu Silent Hilla, gdzie nie wiadomo co nam wyskoczy za rogiem, a przecież nie o to w tej grze chodzi.

Podsumowując, tytuł ten jest jednym z must-have na PS2. Szybka akcja, dobra fabuła, wyważony poziom trudności, nie odpychająca oprawa graficzna… twórcy stworzyli naprawdę dobry tytuł i średnia ocen GameRankings na poziomie 84% tylko to potwierdza. Osobiście daje temu tytułowi mocną 9 w swojej skali ocen, ponieważ zakochałem się w tej grze od pierwszego pokonanego przeciwnika… jak już tylko ogarnąłem nieco irytujące sterowanie. Myślę że to, oraz czas przejścia gry, który na upartego wyniesie mniej niż 5 godzin, sprawiło że nie jest to tytuł na „dychę”. Co prawda można przejść grę po raz kolejny na wyższym poziomie trudności i chociaż osobiście nie jestem zwolennikiem przechodzenia gier kilka razy, to Onimusha ma w sobie to coś, co sprawia że chce się wrócić… w każdym razie, ja uciekam skrócić kilka demonów o głowę.

Grywalność – 9+/10
Grafika – 9/10
Dźwięk – 7/10

Ogółem – 9/10

sobota, 21 kwietnia 2012

DoA Fanfick - Rozdział I

Witam po przerwie, spowodowanej nauką do matury i próbą przeżycia w środowisku polskiej szkoły średniej :) mam dla was kolejne małe opowiadanie, właściwie pierwszy rozdział z rozpoczętej serii opowiadań o roboczym tytule „zbiór opowiadań typu fanfiction z gry Dead or Alive”. Zapraszam do lektury rozdziału zatytułowanego „Nieudana Zasadzka”. Mogę zdradzić, że plany co do tej serii są wielkie, lecz co z tego wyjdzie – czas pokaże. Miłego czytania :)

Rozdział I - Nieudana Zasadzka

- Kasuumi! Zaczekaj!
Rudowłosa dziewczyna westchnęła, po czym zatrzymała się i obróciła z wyrazem poirytowania wymalowanym na twarzy.
- Taaak? Teraz to zaczekaj? A kto przez pół godziny się nie chciał zwlec z łóżka? Kto kolejne pół godziny spędził gderając jak to mu się nic nie chcę, ledwie ubierając się? Kto następne pół godziny spędził w łazience? Przypominam ci, że cała ta żałosna wyprawa to twój pomysł, więc zachowaj resztki godności i siedź cicho, idiotko! – wybuchnęła niespodziewanie ruda.
- Oj no, co w tym złego, że chciałam nieco dłużej pospać, co…?
- No chyba sobie jaja robisz… co w tym… - Kasumi powoli zaczynała tracić cierpliwość
- Poza tym – przerwała koleżance Ayane – zapomniałaś swojego kochanego Kunaia. Proszę.
Kasumi w momencie spotulniała.
- Yyy.. dzięki. – powiedziała cicho, po czym wzięła od dziewczyny ostrze. Był to jednocześnie prezent od jej brata, Hayate, który dostała na 9 urodziny. Od tamtej pory nigdy się z nim nie rozstawała.
- Ha ha ha. Widzisz? Pośpiech jest złym doradcą. Czasem lepiej robić rzeczy powoli a dokładnie. Mam nadzieję, że już więcej rzeczy nie zapomniałaś, bo już się chyba po nie nie zdążymy wrócić.
- Widzę, no widzę… byłam pewna że go wzięłam, no…
- A dziadek zawsze mawiał: W życiu pewnym można być tylko śmierci. Lekko ironiczne, jeśli zauważymy, że kopnął w kalendarz 2 miesiące temu..
- Przestaniesz się wymądrzać…? Już dobrze, ok wygrałaś, poddaje się, więc przestań mnie dręczyć..
- Hy Hy Hy.. – Ayane była wyraźnie uradowana
- Poza tym nie mów tak o dziadku, bardzo mi go szkoda. To był bardzo mądry i mimo wszystko zabawny człowiek.
- Zabawny? – Zdziwiła się dziewczyna – Raczej nieźle zboczony. Zawsze robił sobie żarty z moich piersi, spuścić go z oka i już jego łapy wędrowały tam gdzie nie powinny. Nienawidziłam tego… brr…
W tym momencie Kasumi zachichotała cicho
- Kto by pomyślał, że akurat ty będziesz tak wrażliwa..
- Ja jestem wrażliwa!
- Jak cholera – tu Kasumi wybuchnęła śmiechem.
- Przestań! – odparła Ayane a na jej twarzy pojawiły się rumieńce.
- Ojej, noo, tylko mi się tu nie fochaj mój cukiereczku. – Ironizowała dalej Kasumi.
- Zamknij się! – obrażona dziewczyna przyspieszyła kroku i wyprzedziła nieco rudowłosą. Ta natomiast dogoniła ją i objęła od tyłu.
- Prze-pra-szam – szepnęła jej do ucha, Ayane natomiast zamarła – wiem że jesteś wrażliwa, nie mogłam się po prostu powstrzymać. Wybaczysz mi ? – mówiąc to delikatnie przygryzła ucho koleżanki. Ta natomiast będąc w lekkim szoku nie zareagowała od razu. Kasumi wykorzystując sytuację pocałowała dziewczynę w szyję. Tym razem Ayane odskoczyła jak oparzona od rudej.
- P-p-przestań! – wybąkała, wyraźnie zakłopotana – dobrze, dobrze wybaczam ci, ale nie rób takich rzeczy w tym miejscu!
Kasumi zachichotała, patrząc jednocześnie wzrokiem pełnym pożądania na dziewczynę.
- A co jest złego w tym miejscu, hmm? Zobacz, pusty las, pusta ścieżka, żadnej żywej duszy… a nawet gdyby ktoś tu był to raczej z miłą chęcią by sobie pooglądał…
- Zwariowałaś, tak? Chociaż w sumie.. tylko ty jesteś tak pokręcona, żeby mówić o tym na serio. Idziemy, zboczeńcu jeden.
- Mhm, jak sobie pani życzy… nudziarz z ciebie straszny…
Tak od słowa do słowa dziewczyny doszły do znajomej im polany. Przecinała ona dwie części lasu na pół, przy okazji lekko opadając na południe. Tym razem, temu miejscu towarzyszyła dziwnie nieprzyjemna atmosfera.
- Nudziarz ze mnie, tak? To teraz się szykuj, coś nadchodzi, narzekać na nudę nie będziemy – powiedziała Ayane wyciągając dwa Kunaie.
- Wiem przecież… - odparła Kasumi szykując swoje Wakizashi.
Dziewczyny szły w pozycji bojowej wgłąb polany starając się zachować bezpieczną odległość między sobą, ubezpieczając siebie nawzajem.
- Nadchodzi! – krzyknęła nagle Kasumi. Młody chłopak z bujną czupryną używając techniki szybkiego przemieszczania się pojawił się miedzy dwiema dziewczynami. O ile wydawać by się mogło, że taktyka zaskoczenia jest niebywale skuteczna, tak obie były doskonale na nią przygotowane i krótko mówiąc zawiodła. Dziewczyny momentalnie zmusiły młodego do wyciągnięcia Kunaiów, którymi to zablokował on ich atak, przechodząc do sytuacji patowej.
- Co teraz zrobicie, wy podstępne wannabe kunoichi, hmm? – chłopak poczuł się przez moment zbyt pewnie.
- Nie wiem, może to? – odparła Ayane, po czym zrobiła zamach i przecięła głęboko brzuch młodego kunaiem który trzymała w drugiej ręce. Kasumi wykorzystała moment i solidnym kopniakiem z półobrotu posłała chłopca dziesięć metrów dalej. Nie czekając na zaproszenie podbiegła do młodego i od razu usiadła mu na klatce piersiowej jednocześnie blokując ręce, tak, by nie mógł już za wiele zdziałać.
- Kasumi… On się zaraz wykrwawi, to nie jest potrzebne… - Powiedziała Ayane podbiegając do pary.
- Może i nie. Ale lepiej niech się tłumaczy czemu nas zaatakował, inaczej każe mu zjeść jego własne flaki! – młodziak spojrzał przerażonym wzrokiem na Kasumi, w tle natomiast słychać było stłumiony chichot Ayane.
- Co ci? – Spytała Kasumi
- Nic, nic… po prostu ironicznie te groźby zabrzmiały, zważywszy że zablokowałaś go w taki sposób, jakbyś chciała go zaraz zgwałcić. – Tym razem Kasumi się nieco zaczerwieniła, jednakże nie zdążyła odpowiedzieć, bowiem delikwent zaczął się krztusić własną krwią i przy okazji opluł nią Kasumi. Ta z kolei nie była zbyt dłużna i zasadziła solidnego liścia na twarz młodziaka. W tym momencie Ayane wybuchnęła śmiechem.
- Kasumi, on umiera a ty go bijesz, za coś nad czym nie panuje… złaź z niego, uleczę go i spróbujemy wydobyć nieco informacji. Idź lepiej patrolować teren, może więcej tego typu ścierwa się tu czai.
- Nie mam zamiaru – odpowiedziała wstając od półżywego chłopca – zostaje tu i czekam aż tylko będę go mogła przesłuchać.
- Ej, coś ty się tak na niego napaliła, co? Spokojnie, żyć będzie… - Ayane przyklęknęła przy chłopaku i zaczęła go opatrywać
- Hmpf. Czy to dziwne że chce wiedzieć kto i dlaczego nas śmiał zaatakować w biały dzień na tej polanie? – odparła, wycierając twarz w chusteczkę. – Długo będziesz go opatrywać?
- Nie wiem, założenie opatrunku to chwila, trudniej obliczyć za ile dojdzie do siebie.. – powiedziała Ayane zakładając bandaże na brzuch chłopca.
- Po co to robisz..? – powiedział – i tak nic wam nie powiem. Prędzej zginę, więc możecie sobie oszczędzić czasu i od razu mnie zabić..
- Bla bla bla bla bla. – Odparła zniecierpliwiona Ayane, zaciągając mocniej bandaże. Chłopak aż pisnął. – To naturalne że umrzesz. Nie puścimy cię żywego. Od ciebie tylko zależy czy zdechniesz szybko i bezboleśnie czy po minimum pół roku ciągłych tortur… hm, najtwardszy z was trzymał się półtora roku. A na koniec i tak wszystko wyśpiewał, bowiem psychika ludzka, nie ważne jak twarda w końcu padnie. Więc jak to będzie z tobą? Będziesz współpracować?– spytała potulnie, wiążąc chłopcu kończyny i opierając go o drzewo.
- W życiu. Pierdol się. – to powiedziawszy opluł dziewczynę. Ayane nie pozostała dłużna i kopnęła młodego z całej siły w przyrodzenie. Chłopak wrzasnął przeraźliwie i upadł dusząc się własną krwią. Ayane kopnęła chłopca jeszcze raz, tym razem w twarz. Młodziak został odrzucony do tyłu na kilka metrów z całą pokrwawioną twarzą , torsem i kroczem. Sprawczyni tej masakry natomiast stała w miejscu dysząc ciężko.
- Oczywiście, jak zwykle musiałaś się wtrącić. Przesłuchiwanie to nie jest twoja specjalność, prędzej go zabijesz niż dowiesz się czegokolwiek. Zostaw to o wiele bardziej doświadczonym od siebie – zaczęła pouczać koleżankę Kasumi
- Oh, cokolwiek. – odparła Ayane – więc co teraz? Zanosimy go do wioski czy kontynuujemy naszą wyprawę, zostawiając go tu?
- Nie wiem. Może… – tu głos Kasumi zamarł, a ona sama momentalnie wyciągnęła swoje Wakizashi. – Może najpierw przywitamy naszych gości?
- Z miłą chęcią – Ayane wyciągnęła kilka Shurikenów i rzuciła w górę w kierunku pobliskich drzew. Czterech Shinobi spadło z nich z ostrzami wbitymi idealnie między oczy.
- Wyłazić śmiecie! – Krzyknęła Ayane. – Wiemy gdzie jesteście, więc jeśli chcecie przeżyć łaskawie się pokażcie. Bo jak nie… - Tu Ayane podeszła do wycieńczonego młodziaka, którego zmasakrowała wcześniej, podniosła go i przyłożyła mu Kunaia do gardła – ten gnojek zginie!
Shinobi nie mieli wyjścia. Sześciu z nich opadło z drzew prosto na polanę, po czym podeszli powolnym krokiem do dziewczyn. W tym momencie Kasumi wyciągnęła dwa Shurikeny i rzuciła w kierunku drzew z których opuścili się Shinobi. Spadło z nich kolejnych dwóch martwych Ninja. Na nieodkrytych części twarzy pozostałych przy życiu sześciu Shinobich zaczął malować się niepokój, widać było jak duże krople potu zaczęły się na nich pojawiać, następnie zaczynając powoli spływać w dół. Uświadomili sobie że ich ostateczny plan zawiódł i że znaleźli się w sytuacji bez wyjścia.
- Pf. Tacy spryciarze z was, hm? – zaczęła przemowę Kasumi – Zostało was tylko sześciu, plus jeden który uciekł zawiadomić waszego mistrza. Nie będziemy go gonić, nie martwcie się… A teraz muszę wam zadać jedno arcyważne pytanie…
Nie zdążyła dokończyć. Jeden z najbardziej zdesperowanych Shinobi popisał się szybkością i rzucił w nią Shurikenem. Kasumi momentalnie wyciągnęła z pochwy swoje wakizashi i jeszcze szybszym ruchem przecięła gwiazdkę na pół, obróciła się na pięcie o trzysta sześćdziesiąt stopni i rzuciła w sprawce swoim Shurikenem, który z iście chirurgiczną precyzją wbił mu się idealnie między oczy. To wszystko działo się tak szybko, że jego kompani w momencie kiedy zaczęli mieć nadzieje że ich kamrat załatwił jedną z dziewczyn, on sam niespodziewanie padł martwy.
- A więc, jak już mówiłam – odparła spokojna Kasumi, prostując się i chowając miecz do pochwy – mam do was jedno pytanie. Będziecie współpracować czy mamy was wszystkich wyrżnąć w pień, hm?
- A jak myślisz ruda suko? Wybiłaś nam… - nie skończył. Głowa drugiego w kolejności najodważniejszego z Shinobi została ścięta i poleciała kilka metrów od miejsca w którym został jego tors. Krew wytrysnęła z jego szyi niczym fontanna, opryskując pozostałą przy życiu czwórkę i sprawczynię tego bałaganu, która stała metr przed korpusem w pozycji bojowej z wyciągniętym zakrwawionym Wakizashi, dysząc ciężko. Fontanna krwi dosięgła jej i poplamiła już i tak rdzawe włosy dziewczyny metaliczną czerwoną pożogą, krew ściekała jej również po twarzy, widać było jak po ślicznej, niewinnej wręcz twarzy ścieka czerwona maź. Ona sama zaś stała z wyrazem wściekłości wypisanym na twarzy patrząc się wzrokiem dzikiej lisicy polującej na swoje ofiary.. Zdezorientowani Shinobi tylko patrzyli jak rozsierdzona Kasumi mierzy ich wzrokiem dysząc ciężko.
- Oho. Patrz teraz gnojku i zobacz co jest w stanie zrobić kobieta, w której skumulował się okres i wkurwienie.. – powiedziała Ayane. Młody natomiast był zbyt przerażony tym co widział by wydusić z siebie choć słowo. Korzystając z chwili ciszy, Kasumi zaczęła dukać…
- Nikt… nigdy… przenigdy… nie będzie… nazywać… mnie… SUKĄ!!! – wrzasnęła Kasumi, po czym chwiejący się korpus opadł na ziemię. Nie czekając na zaproszenie, ruda w przypływie wściekłości rzuciła się na pozostałą czwórkę. Zanim ktokolwiek z nich zdążył choćby przygotować gardę, Kasumi dwoma sprawnymi ruchami swoim ostrzem odcięła rękę i głowę kolejnemu z nich. Pozostała trójka odzyskała trzeźwość po tym jak ich kompan padł martwy i rzucili w sprawczynię swoimi Shurikenami. Kasumi instynktownie odbiła wszystkie gwiazdki swym Wakizashi po czym wyjęła i rzuciła swymi w sprawców. Dwóch z nich padło trupem z Shurikenami między oczami, ostał się tylko jeden, który z trudem ominął nadciągająca gwiazdkę, która jeszcze zdążyła mu przeciąć policzek. Jednakże, wiedział on już, że dalsza walka nie ma sensu…
- Ok, ok! Poddaje się! – krzyknął ostatni Ninja z przerażeniem, cofając się kilka kroków – Nie zabijaj mnie! Zrobię wszystko co zechcesz!
Kasumi wybuchnęła przerażającym śmiechem. Shinobi zamarł ze strachu.
- „Poddaje się”? „Zrobię co zechcesz”? – ironizowała Kasumi z uśmiechem szaleńca wymalowanym na twarzy – czyśty kurwa postradał zmysły? Napadacie na nas w biały dzień, próbujecie trzech różnych zasadzek by odebrać nam życie, nasyłacie tego gówniarza by załatwił nas swoją najlepszą techniką i ty masz kurwa czelność błagać o życie? Czy ciebie kurwa do reszty popierdoliło?
- Proszę! Miej lit… - nie skończył. Jego odcięta głowa poszybowała wprost pod nogi chłopca trzymanego przez Ayane. Oczy Shinobiego spojrzały głęboko w oczy młodziaka. Chłopak przerażony tym widokiem zemdlał w jej ramionach. Ayane puściła go na ziemię i spojrzała nań z pogardą.
- Pf. Widać że brakuje im ludzi, że rzucają takich świeżaków na front. Szkoda mi go, miał przed sobą przyszłość. Zabijemy go tutaj? – Zaczęła nawijać Ayane, widząc jak Kasumi chowa miecz do pochwy i bez słowa przybliża się niej.
- Ani mi się ważcie go zabijać!
Dziewczyny zamarły. Były pewne że to wszyscy Shinobi, którzy im sprawili kłopot, kiedy to postać ubrana w czarne szaty Shinobi niespodziewanie pojawiła się niedaleko nich..
- Hayabusa… Ale nas przestraszyłeś. Co ty tu robisz? – powiedziała Ayane z wyraźną ulgą, dostrzegając znajome rysy twarzy
- Dostałem rozkaz patrolowania terenu i w razie zauważenia kogokolwiek podejrzanego przyprowadzić go na przesłuchanie… widzę, że niezły burdel tu narobiłyście. Która to, tym razem?
- Ona. Nazwali ją… no nie ważne jak i jej nerwy puściły. – Powiedziała Ayane wskazując na Kasumi. Ta ciągle była nieco przygaszona – nie złość się cukiereczku. – zwróciła się do Rudej –Ci skurwiele dostali już za swoje. Więc co, idziemy do gorących źródeł?
- Eh… noo, idziemy…
W tym momencie Ayane podeszła do Kasumi i ją przytuliła.
- Spokojnie. Już wszystko dobrze. Chodź, idziemy. Tych frajerów już nie ma, zabiłaś ich prawda? Więc się już nie martw… - Ayane złapała za ręke Kasumi i poprowadziła ją wzdłuż ścieżki.
- No to ja zabieram tego delikwenta na małe przesłuchanie. Bawcie się dobrze dziewczyny. Do zobaczenia w wiosce – Powiedział Hayabusa, po czym wziął omdlałego młodziaka w pas, i pobiegł w kierunku wioski. Dziewczyny odeszły w głąb lasu z przeciwnej strony…

niedziela, 11 grudnia 2011

Paranoje, część I

Tym razem opowiadanie. Nie jest najwyższych lotów, niektóre fragmenty są badziewne i żałosne, ale w tym gatunku po prostu muszę się rozpisać, i stwierdziłem, że jak na razie postawię ilość nad jakość. Enjoy. Przy okazji pozdrawiam wszystkich, którzy motywowali mnie do skończenia tego opowiadania, nie dając mi spokoju i notorycznie gnębiąc mnie na gg. Dzięki wielkie, bez was tego tekstu by nie było ;)

Nieznane miasto, nieznana data. Mglisty poranek. W otchłani widać młodego chłopaka kroczącego przez mgłę w kierunku szkoły. Szedł on równym krokiem pogrążony w swoich myślach. Nie wyróżniał się niczym szczególnym: typowa fryzura, wzrost, ubiór... Ot, typowy uczeń…

Jo, Takeshi.
Rozległo się za plecami ucznia po kilku minutach marszu. Zatrzymał się on i obrócił. Zobaczył on niezbyt wysokiego chłopaka, z krótkimi czarnymi włosami, ubrany w szkolny mundurek. Wyglądał jakby tyle co zwlekł się z łóżka.
- Hej, Nakamura – odpowiedział – też zaspałeś na historie? – zagadał Takeshi.
- A, no bywa – podrapał się po głowie Nakamura – poza tym dzisiaj miał być ten głupi test, nie? A ja nic nie umiem, wolałem wczoraj grać do 3 w nocy w Gran Turismo z bratem, skubaniec dobry jest...
- Hah, znam to uczucie, te nowe gry są strasznie wciągające... o, idzie Kumiko. Kumiko~!
Wołał on na średniego wzrostu dziewczynę z kasztanowymi włosami i posiadającą wręcz idealną figurę. Odwróciła się i odpowiedziała:
- O, Takeshi, Nakamura... siemka. Znowu zaspaliście...?
- My..eee...no więc, tego... w każdym razie, co ty, wzorowa uczennica, przewodnicząca klasy i pupilek nauczycieli robi godzinę po rozpoczęciu zajęć? – próbował się odgryźć Takeshi.
- Powiedzmy, że... nie nauczyłam się na historię... ale to nie moja wina~! Moja młodsza siostra, Yumi , namówiła mnie na całonocną sesję anime... teraz smarkula sobie smacznie śpi, bo ma wolne od szkoły, a ja muszę myśleć jaką sobie wymówkę znaleźć...
I tak od słowa do słowa prowadząc beztroską konwersację doszli do szatni, przebrali buty zmienne i ruszyli w stronę klasy. Takeshi został nieco z tyłu, sprawdzając zawartość swojej torby... serce biło mu jak oszalałe, ale doskonale wiedział, że nie zapomniał tego, po co wybrał się z rana. Dokładnie wyczuł w swojej torbie Glocka 17 z zamontowanym tłumikiem po którego to udał się do pasera o świcie. Znalezienie dostępu nie było łatwe, ale w końcu od czego jest Internet...
- Tak jeeessst, dzisiaj jest dzień, w którym zemszczę się na was, pierdolone skurwysyny. Nie macie pojęcia ile przez was przeszedłem, będę rozkoszował się waszymi jękami i błaganiem o życie przez wiele godzin...- pomyślał, po czym z samozadowolenia wyrwała go Kumiko
- Ej! Takeshi, znowu zostajesz w tyle! Czemu grzebiesz w torbie, zapomniałeś czegoś?
- Nie, niczego, wszystko w porządku – powiedział szybko, po czym zamknął w pośpiechu torbę i ruszył do przodu.
- Aha.. w każdym razie niewyraźnie wyglądasz i równie nieporadnie się zachowujesz, co jest?
- To ze zmęczenia, nic wielkiego, jest ok. – uciął.
- Skoro tak twierdzisz, było nie chodzić spać tak późno…
- Nie kurwa, nic nie jest okej. – Takeshi znowu utonął w swoich myślach – „Zostańmy przyjaciółmi” wiesz jak to boli kurwa mać? Oczywiście, może bym to przełknął, gdybyś na następny dzień nie poleciała do tego jebaki, Chiby. To bolało, suko...
Weszli do klasy. Takeshi usiadł w swojej ławce na końcu sali, tuż za rudowłosą pięknością, Kasumi. Posiadała wręcz idealną figurę, była niska oraz miała przepiękną buźkę... Nie było faceta w klasie, którego serca nie stopiłaby jej słodka twarzyczka, połączona z przepięknym i szczerym uśmiechem... Oprócz Takeshiego.
-Hej Take-chan~! – powiedziała jak zwykle słodko i przyjaźnie Kasumi.
-Jo. – odpowiedział bez emocji, ciągle zaplątany we własnych myślach.
-Hm... czyżbym wyczuwała brak entuzjazmu z twojej strony...? Coś się stało? – Kasumi była wyraźnie zmartwiona i przejęta.
-Nic, po prostu jestem zmęczony – Takeshi starał się zachować spokój, chociaż najchętniej wyciągnąłby pistolet i rozpoczął rozlew krwi już teraz – odwróć się, bo nauczyciel się przyczepi.
-Tak, tak – zawiedziona i zrezygnowana odwróciła się i położyła na ławce.
Po chwili wszedł nauczyciel – Kazuki. Był on nauczycielem po 30stce, wrednym i skurwiałym jegomościem, który kierował się w życiu wyłącznie zasadami. Korzystając z chwili zamieszania, Takeshi szybko i zwinnie włożył pistolet do kabury, którą trzymał pod koszulą. Pasowała idealnie, nic nie było widać z zewnątrz. Rozejrzał się nerwowo po klasie, ale na szczęście nikt nie widział, jak zmieniał miejsce położenia broni.
- Wszystko poszło lepiej niż się spodziewałem... pozostaje tylko pytanie... w jaki sposób rozpocząć piekło? Hmm... – zanim zdążył zebrać myśli przerwał mu nauczyciel:
- Ta trójka, która opuściła dzisiaj pierwszą lekcje, do mnie!
Takeshi, Nakamura i Kumiko spojrzeli po sobie zdziwieni i nerwowo, powolnym krokiem, podeszli do nauczyciela.
- Czyżby okazja znalazła się sama? – pomyślał Takeshi
- Dlaczego się spóźniliście?! – ryknął na nich nauczyciel – mało wam jeszcze? Myślicie że będziemy takie zachowanie tolerować, tu, w tej elitarnej szkole?!... – kontynuował swój wywód belfer.
- Jakby to wszystko miało jakiekolwiek znaczenie, i tak zginiesz dzisiaj, śmieciu. W imię swoich „ideałów”... – odgrażał się w duchu Takeshi.
- ...hm? Takeshi, ty mnie w ogóle słuchasz?! – ryknął na chłopca profesor. – masz dla siebie jakieś usprawiedliwienie?!
- Po prostu zaspałem... zdarza się. – odpowiedział beznamiętnie, jednocześnie zastanawiając się, czy półpłaszczowe pociski, które wziął, nie są bynajmniej za słabe.
- „Zdarza się”? Młody człowieku, w tym miesiącu to już twój czwarty raz! Jeżeli nie stać cię na budzik, to powiedz, z chęcią się złożymy z klasą... – ciągnął nauczyciel, a ze strony klasy słychać było stłumione śmiechy. Takeshi był już na skraju wytrzymałości, sam nie wiedział, czemu nie wyciągnął w tej chwili pistoletu...
- Tak jest, proszę pana, postaram się żeby się to więcej nie powtórzyło. – po raz kolejny beznamiętnie odpowiedział uczeń.
- Hmpf. Mam taka nadzieję. Rozejść się do ławek, wyciągnąć zeszyty i zaczynamy lekcje. I żeby mi się to więcej nie powtórzyło! – krzyknął jeszcze za oddalającą się trójką.
Takeshi usiadł, po raz kolejny wściekły na siebie, że nie zareagował w odpowiedni sposób. Wyciągnął zeszyt z ławki i położył się na niej. Niestety, nie udało mu się odpłynąć za daleko z myślami, bowiem od razu zagadał do niego słodki głos Kasumi..
- Oj, biedaku.. Kazuki to kawał dziada, ale nie przejmuj się nim, on nikogo nie lubi, zresztą jest tak wredny, że z wzajemnością. – tu dziewczyna zniżyła ton i przybliżyła się do leżącego Takeshiego – plotki chodzą, że do tej pory żadna kobieta go nie chciała. W sumie trudno się dziwić...
- Doprawdy? Bardzo interesujące... – odpowiedział chłopak lekceważącym tonem, nie racząc nawet podnieść głowy z ławki.
- Ej! Czemu jesteś tak niemiły? Czy to tak wiele podnieść głowę i spojrzeć się na osobę która do ciebie coś mówi? Staram się cię pocieszyć, ale ciągle mnie ignorujesz... – wybuchnęła w końcu dziewczyna.
- Hej, hej spokojnie... – powiedział Takeshi podnosząc głowę i patrząc się dziewczynie w oczy – po prostu nie mam dzisiaj nastroju na pogadanki, więc byłbym wdzięczny gdybyś zostawiła mnie w spokoju.. proszę?
- Hm. Jak sobie chcesz – Kasumi odwróciła się zniesmaczona, ale i spokojniejsza.


Po dłuższej chwili Takeshi wstał z ławki.
-Podejdę do nauczyciela, wyjmę spluwę, wsadzę mu w ten głupi ryj i pociągnę za spust... taaak, to dobry pomysł – pomyślał. Niestety, życie nie jest takie proste, bowiem zamiast zrobić cokolwiek, stał on dalej sparaliżowany przy swojej ławce, serce kołatało mu w piersiach jakby właśnie przebiegł dystans półtora kilometra w czasie mniejszym niż 4 minuty. Nauczyciel zauważył go i przerwał swój wykład.
- Takeshi, o co chodzi?
- Ja... muszę do toalety. – odpowiedział naprędce chłopak, wściekły na swoje tchórzostwo
- Nie strasz mnie więcej.. Idź, tylko wróć szybko.
Chcąc nie chcąc udał się korytarzem do ubikacji..
- Kurwa mać!! Jak mogłem... znowu stchórzyłem... kurwa, nienawidzę siebie! – klnąc w duchu tak oto przemierzał korytarz aż do celu swojej podróży.
- Po cholerę tu w ogóle przyszedłem? Ale z drugiej strony, chyba nie zaszkodzi pomyśleć chwilę w spokoju, z dala od upierdliwej Kasumi... – to pomyślawszy wszedł do toalety.
Puścił wodę z umywalki, umył twarz i wrzasnął na całe gardło, uderzając przy okazji pięścią w armaturę:
- KURWA MAĆ!!
W tym momencie stało się coś, czego nie spodziewał. Z kabiny za nim wyszedł nie kto inny, jak Chiba. Fagas Kumiko. Był to wysoki, przypakowany cwaniaczek, ogolony na łyso. Takeshi aż zaniemówił gdy go zobaczył.
- Co jest kurduplu? Dalej nie możesz przełknąć tego, że Kumiko wybrała lepszego z nas? – Powiedział z cwaniackim uśmieszkiem na ustach, próbując odkręcić wodę z kranu.
Takeshi nie wytrzymał. Buzująca w nim krew osiągnęła właśnie temperaturę wrzenia. Wyciągnął broń z kabury, i silnym kopniakiem z pół obrotu posłał Chibę z powrotem do kabiny. Zanim ten zdążył ogarnąć co się dzieje i dlaczego znowu siedzi na sedesie, Takeshi już podchodził do niego z wycelowanym Glockiem, idealnie w jego głowę. Dysząc ciężko, powiedział:
- Ty skurwysynu... jak śmiałeś... JAK ŚMIAŁEŚ DOTKNĄĆ MOJĄ KUMIKO TYMI BRUDNYMI ŁAPAMI?!! Wszyscy... tylko nie taki debil jak ty! – Wykrzyczał mu w twarz Takeshi
- Ej... stary, wyluzuj.. co? Ja tylko... korzystałem z okazji, wiesz jak jest... – próbował ratować sytuację
- Wyluzuj...? Ja jestem spokojny... Właśnie ze stoickim spokojem wpakuje ci kulę w łeb, jak ci się ten pomysł podoba, co? – mówiąc to odbezpieczył broń.
- Nie zrobisz tego. Nie masz jaj – odzyskał swoją zwykłą pewność Chiba, widząc, że Takeshi powrócił do swojego w miarę normalnego tonu. Był to błąd.
- Nie zrobię.. tak? Zobaczmy... jakieś ostatnie słowa, śmieciu? – odpowiedział Takeshi dysząc ciężko, trzymając dygocący paluch na spuście.
- Nie zrobisz. Nie masz ja... – nie dokończył. Kula z najmniej śmiercionośnego jednoręcznego pistoletu świata zrobiła całkiem niezłą dziurę na wylot między jego oczami. Krew i kawałki mózgu oraz czaszki robryzgały się bezwładnie na ścianie za nim, natomiast samo ciało opadło bezwiednie na swój prawy bok. Pokrwawiony trup i kałuża czerwonej pożogi znalazły się na ziemi. Niespodziewanie, Takeshi upadł na kolana. Przez chwilę próbował złapać oddech, gdy nagle usłyszał przerażający, niski pisk w środku swojej głowy. Chwycił się za włosy i skulił, dysząc ciężko.
- AAAAA~!!! – zaczął krzyczeć. To co zobaczył przyprawiło go o dreszcze: jego postrzeganie zmieniło się, zaczął widzieć wszystko jakby przez krwistoczerwoną mgłę, na dodatek wszędzie widząc plamy krwi. Moment później wszystko pozornie wróciło do normy. Po chwili w bezruchu w końcu zebrał się w sobie.
- A więc to tak smakuje... pierwsze zabójstwo. Nie jest tak źle... – powiedział na głos. Wstał, po czym spojrzał na swoje dzieło. Czerwona pożoga pokrywała dotychczas nieskazitelnie białą kabinę, natomiast sam dewiant miał na sobie ten sam ironiczny uśmieszek jak zawsze. Z tym wyjątkiem, że z idealnie zrobioną dziurą między oczami i twarzą pokrytą bordową posoką.
- Masz za swoje. Należało ci się, skurwysynie... – powiedział po czym zabezpieczył oraz schował broń i umył ręce splamione krwią. Następnie zamknął kabinę, żeby nikt niepowołany nie spotkał dewianta zbyt wcześnie.
- Nie ma co wzbudzać paniki. Jeszcze nie.. – mówiąc to, wytarł z podłogi resztki krwi, która wylała się z ciała. – Cóż, chyba czas już wracać. Teraz na pewno uda mi się zajebać tego skurwiałego nauczyciela od siedmiu boleści... – mówiąc to podszedł do umywalki i zaczął myć ręce. Przy wyjściu jeszcze raz rzucił okiem, czy zabezpieczył odpowiednio swoje dzieło. Jego uwagę przykuł drobny przedmiot...
- Ha, ha... wtopa. Zdarza się najlepszym, co dopiero takim nowicjuszom jak ja... pozostawiona łuska na polu zbrodni powoduje niemal natychmiastową identyfikację. Jak można o tym zapomnieć... – powiedział, po czym wziął ją i schował do kieszeni. – Ałć, jeszcze gorąca..

Udał się powolnym krokiem do klasy. Czuł, że coś w nim pękło. Pozbył się uczuć. Pozbył się wszelkich zasad, blokad moralnych. Wiedział doskonale – stał się maszyną do zabijania. Nabył wystarczającej pewności siebie, aby wykończyć nauczyciela i swoją ex. Podchodząc do drzwi swojej klasy, spojrzał nerwowo na zegarek.
- Co? Cała akcja zajęła mi niecałe piętnaście minut? Nie powiem, poczułem się jak profesjonalista, szczególnie że zostało mi około pół godziny na zajebanie tego skurwysyna... powinno być teraz z górki. – zaczął bełkotać sam do siebie. Wszedł do klasy i na progu powiedział
- Profesorze... potrzebna jest pilna interwencja. Mógłbym pana na chwilę prosić? To ważne.
Cała klasa zastygła w konsternacji i spojrzała się pytającym wzrokiem na Takeshiego. Ten stał niewzruszony i cały czas patrzył się w oczy profesorowi. Ten drugi w końcu wyrzucił z siebie:
- Takeshi.. O co chodzi? Mówże szybko młody człowieku.
- Nie mogę tego powiedzieć przy wszystkich, to jest wrażliwa sprawa. I prosiłbym się pospieszyć, nie ma zbyt wiele czasu.
- Widzisz chyba dobrze że mamy lekcje, siadaj, już wystarczająco dużo czasu przez ciebie zmarnowaliśmy. To może po...
- Nie, psorze, to NIE MOŻE poczekać. Prosiłbym pana na korytarz. – przerwał mu ze stanowczością w głosie. Profesor uległ.
- Niech ci będzie, lepiej tylko żeby to było coś ważnego. Klasa, dokończycie czytać rozdział czternasty, a ja idę sprawdzić o co chodzi Takeshiemu. Wyszli na korytarz.
- O co tym razem chodzi młody człowieku?
- Proszę za mną. Mam podejrzenia, że dwójka uczniów pali marihuanę w kabinie, widziałem dziwnie pachnący dym nad kabiną w toalecie i stłumione głosy, kiedy wszedłem do toalety. – wymyślił naprędce. Okazało się, że trafił w dziesiątkę, bowiem podekscytowany belfer zatarł ręce z uciechy
- No, no, Takeshi... Nawet jeśli ta dwójka zdążyła opuścić kabinę, to mając dowody łatwo dojdziemy kto dopuścił się do złamania regulaminu. Wreszcie na coś się przydałeś. – pochwalił chłopca Kazuki.
- Taa, oczywiście, twój parchaty łeb wietrzący spiski tam gdzie ich nie ma też się na coś przydał, wpadłeś w sidła nastolatka, dumny jesteś z siebie, człowieku? – zripostował w głębi ducha Takeshi.
W końcu dotarli do toalety. Otwarli drzwi i Takeshi odetchnął z ulgą: toaleta zostawiona została w takim samym stanie, jakim ją opuścił.
- To ta kabina. – Powiedział wskazując na kabinę, w której zabity został Chiba. Niech pan zajrzy.
Podekscytowany nauczyciel podszedł szybkim krokiem do kabiny. W międzyczasie Takeshi zablokował wejście do toalety kijem od mopa, który leżał nieopodal. Kazuki otworzył drzwi do kabiny...
- Co to ma być...?!
Odskoczył od drzwi jak oparzony. Widać było jak krople potu spływają po jego twarzy, słychać było jak serce zaczęło mu łomotać w piersiach. Takeshi stał obok z rękami skrzyżowanymi na piersiach i uśmiechem szaleńca wymalowanym na twarzy.
- Takeshi... Co to ma znaczyć... dlaczego w kabinie leży martwy Chiba... czy ty... Takeshi?! Co tu się kurwa mać dzieje?! – nauczyciel był wyraźnie wzburzony.
- Taki mądry nauczyciel... kierujący się zasadami, prawami. A w przypadku, gdy coś pójdzie nie po jego myśli w sekundzie traci wiarę i już nie wie co robić dalej. – Takeshi ciągle miał swój kpiący uśmieszek na ustach.
- Takeshi.. co ty mówisz..? – odparł nauczyciel będący już na skraju załamania.
- Nie ma znaczenia co ja mówię... chociaż... z drugiej strony, ma, bo będą to ostatnie słowa które usłyszysz w swoim marnym życiu – mówiąc to chwycił nauczyciela za koszulę i wrzucił go do kabiny. Patrząc na niego pogardliwym wzrokiem wyciągnął z kabury pistolet i wyciągnął w kierunku nauczyciela.
- Takeshi... Co ty... To ty... zrobiłeś to... zabiłeś Chibę? – wystękał nauczyciel.
- Tak, zabiłem go. Zdziwiony, że najbardziej spokojny, małomówny uczeń, sięgnął po broń i zabił?
- Ja... Takeshi... dlaczego... dlaczego go zabiłeś? Co ty w ogóle planujesz?! – panika nie opuszczała nauczyciela.
- Co ja planuje? Zemsty... pamiętasz skurwielu, jak wycierałeś sobie mną mordę, kiedy nie miałeś nikogo innego do wyżycia się? Te wszystkie wyzwiska, pyskówki... wrzeszczałeś tylko na mnie, na nikogo więcej, bo ja się nie odgryzam! Myślisz.. Myślisz, że ja nie mam uczuć?! Nawet niecałe pół godziny temu, nie pozostawiłeś na mnie suchej nitki! Nie tylko ja się spóźniłem, ale oczywiście, tylko ja musiałem zostać zbesztany! Mimo że koło mnie stały dwie inne osoby, równie winne jak ja! Dlaczego... Dlaczego tylko ja?! – Wykrzyczał mu w twarz Takeshi. Cała złość na nauczyciela, która gromadziła się w nim od momentu przekroczenia przez niego progu szkoły w tym momencie eksplodowała. Takeshi dyszał ciężko, cały czas trzymając broń na wysokości głowy nauczyciela. Ten zaś dyszał ciężko przez dłuższą chwilę, nie wiedząc co odpowiedzieć, na tak oczywiste zarzuty swojego ucznia. Wiedział bowiem dobrze, że jego postępowanie wobec ucznia było naganne, zrobił z niego kozła ofiarnego, poniekąd przyczynił się do odepchnięcia go od innych osób w klasie... jedyne co zdołał zrobić to wybąkać:
- Takeshi... ja... przepra...
- PRZEPRASZAM? – przerwał mu brutalnie uczeń – Ty mnie PRZEPRASZASZ? – w tym momencie Takeshi zaśmiał się głośno przerażającym śmiechem. Nauczyciel przestraszył się nie na żarty i tylko wpatrywał się wystraszonym wzrokiem w lufę pistoletu.
- Powiedzmy sobie szczerze... – zaczął Takeshi opanowując się - twoje „przeprosiny” nie robią na mnie żadnego wrażenia. Są to tylko puste słowa których znaczenia nigdy byś nie dowiódł... I nigdy nie dowiedziesz, bowiem twój żywot kończy się tu i teraz. Żegnaj śmieciu...
Mówiąc to wystrzelił mu prosto w brzuch. Nauczyciel ryknął przeraźliwie i osunął się na ziemię, kuląc się z bólu. Takeshi zaśmiał się znowu. W tym samym momencie nauczyciel zwymiotował krwią przed nogami ucznia.
- Mam nadzieje, że ten ból fizyczny chociaż w małym procencie zobrazował ci ból psychiczny, przez jaki ja przechodziłem, przez ostatnie kilka miesięcy.. a teraz zdychaj.
Nauczyciel spojrzał błagalnymi oczami na ucznia. Ten nie wahał się już więcej. Spojrzał z pogardą na nauczyciela i pociągnął za spust. Kula trafiła gdzieś w okolicach skroni nauczyciela, niemniej jednak spełniła swoją rolę. Nauczyciel padł martwy z mieszanką bólu i przerażenia wymalowaną na twarzy. Takeshi spojrzał na swoje dzieło i splunął tuż przed głową nauczyciela.
- Masz za swoje.. mogłeś pocierpieć trochę dłużej, ale liczę na to że szatan zajmie się tobą odpowiednio w piekle...
Powiedział to i wyszedł z toalety. Nie martwił się już pozostawionym na samopas ciałem, wiedział bowiem, że i tak prędzej czy później ktoś znajdzie ciało.
- A więc została jeszcze jedna osoba.. dobrze, bardzo dobrze. Pozostaje tylko kwestia jak to załatwić.. – zamyślił się Takeshi jednocześnie zbliżając się w stronę swojej klasy. Odruchowo już spojrzał na zegarek..
- Zostało nieco ponad 20 minut... Wystarczy. Pozostaje tylko kwestia wywabienia tej suki Kumiko... – kontynuował swe myśli.

Dochodził już do klasy. Nie myślał już za wiele, jego cel był jasno wyznaczony, a on sam zdeterminowany by go osiągnąć. Po dwóch dokonanych morderstwach, trzecie wydawało się już tylko kwestią czasu. Nie miał oporów. Jego dusza była, pozornie, spokojna i idąc uśmiechał się lekko. Jednakże, na chwilę wejścia do klasy postanowił wrócić do swojej dawnej formy: nieśmiałego, stojącego z boku Takeshiego. Doszedł do drzwi klasy. Dobiegały go głosy swawolnych rozmów jego znajomych z klasy... niewiele czekając nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Głosy momentalnie ucichły i cała uwaga została skupiona na nim.
- Co jest, Takeshi? – powiedział Nakamura – Gdzie jest profesor Kazuki?
- On..yyy... jeszcze nie skończyliśmy. – odpowiedział Takeshi – nauczyciel kazał mi przyprowadzić Kumiko. Kumiko gdybyś mogła...
- Mhm, oczywiście... – odpowiedziała niechętnie dziewczyna, powoli wstając od swojego biurka w którym rozmawiała z koleżankami. Nakamura spojrzał najpierw na Kumiko, potem na Takeshiego i zapytał tego drugiego:
- Ej.. Take. Powiedz nam, o co chodzi? Czemu najpierw potrzebowałeś Kazukiego, a teraz on prosi do siebie Kumiko? To się robi coraz dziwniejsze...
- Przyjdzie nauczyciel i wszystko wam wytłumaczy. – uciął Takeshi – A teraz im szybciej dostarczę mu Kumiko, tym prędzej zakończymy ten cyrk.
Nakamura wydawał się być zadowolony z takiej odpowiedzi.
- Chodź, chodź... – ponaglił dziewczynę.
- Idę już, no... – Kumiko podeszła do Takeshiego. Obaj kierowali się do wyjścia, gdy zatrzymał ich głos Kasumi:
- Takeshi~! Coś czerwonego spływa ci po prawym policzku!
Takeshi zamarł w bezruchu. Jego puls przyspieszył, na czole pojawiły się kropelki potu. Był pewien że jego perfekcyjny plan zawiódł.
Jak mogłem... Jak mogłem zapomnieć, żeby przejrzeć się w głupim lustrze przed wyjściem z łazienki?! Pomyśleć, że to może zawalić cały plan... myśl! Myśl, jak to odplątać... – zatopił się w chaotycznych myślach. W końcu wydukał
- Ja.. no to znaczy, tego.. – zaczął się nerwowo drapać po głowie – zadrapałem się o drzwi no... w drodze do klasy – zaczął się nerwowo uśmiechać. Kumiko popatrzyła na niego z politowaniem, Kasumi natomiast stwierdziła:
- Ciapa! Następnym razem uważaj.. – stwierdziła wyraźnie uradowana Kasumi.
- Dobrze, dobrze, będę... – powiedział po czym wytarł twarz rękawem i opuścił salę z Kumiko,
- Eh.. Więc? Gdzie idziemy? I o co te całe zamieszanie, Takeshi? W ogóle to czemu mnie wyznaczył Kazuki? – zaczęła bombardować go pytaniami jego ex.
- Uspokój się... idziemy do damskiej toalety. A po co to się dowiesz na miejscu.
- Kya~, Takeshi, ty zboczeńcu, nie możemy, wiesz dobrze, że chodzę TERAZ z Chibą – zaczęła ironizować dziewczyna. Takeshi tylko uśmiechnął się.
- Tak, tak, oczywiście, nawet bym nie chciał..
- O czyżby...? W takim razie co znaczył ten sms tydzień temu, hmm, kochasiu...?
- Nic nie znaczył, byłem pijany – odpowiedział chłodno Takeshi
- Ta, jasne.. Tak w ogóle, po co JA jestem wam potrzebna? Nie mógłby pójść ktoś inny?
- Nie mógłby, ponieważ to TY jesteś przewodniczącą klasy…
- Mhm, jasne, jasne…
Nie mówiąc już nic więcej doszli do drzwi od damskiej toalety.
- Panie przodem – powiedział Takeshi do Kumiko otwierając drzwi do toalety i zapraszając dziewczynę do środka.
- Hmpf. Kto by pomyślał, że z ciebie taki dżentelmen... – powiedziała, po czym weszła do toalety. Takeshi wszedł za nią i zamknął drzwi.
- Więc? O co chodzi? Przecież tu nikogo nie ma... – oznajmiła po krótkim obchodzie łazienki, a następnie spojrzała na Takeshiego. Ten tylko się uśmiechnął i powiedział:
- Oczywiście, że nie, nauczyciel leży martwy w toalecie obok.
Kumiko spojrzała na niego ze zdziwieniem w oczach, po czym wybuchnęła gromkim śmiechem. Przez chwilę próbowała dojść do siebie, w tym czasie Takeshi stał niewzruszony z wyrazem pogardy na ustach. W końcu dziewczyna wydukała:
- Takeshi... idioto... wziąłeś mnie tu tylko po to, żeby powiedzieć coś tak absurdalnego? Aż mnie brzuch zabolał ze śmiechu...
Takeshi nic nie mówił tylko podszedł do dziewczyny i uderzył ją otwartą dłonią prosto w twarz. Uderzenie było na tyle silne, że dziewczyna poślizgnęła się i upadła na ziemię, podpierając się o kabinę. Z jej twarzy znikł zwykły uśmiech, pojawił się natomiast wyraz strachu i przerażenia. W końcu wydukała:
- Take... co ty zamierzasz zrobić... w tym miejscu...?
- A jak myślisz, głupia suko? – odpowiedział wyjmując jednocześnie broń z kabury. Dziewczyna pisnęła.
- Ale... o co tu chodzi... czemu masz broń... ty naprawdę... ty naprawdę zabiłeś nauczyciela?! – wystękała dziewczyna.
- Tak, zabiłem go. Zrobiłem to samo z tym twoim fagasem, Chibą, chociaż jego zabójstwa nie planowałem. Mógł się nie wpierdalać między wódkę a zakąskę...
- Takeshi... czemu...? – Dziewczyna była zdesperowana mu uwierzyć, choćby ze względu na widok pokrwawionej broni niecały metr od jej głowy.
- Czemu ich zabiłem, czy czemu ty jesteś następna w kolejce?
Dziewczyna pisnęła i nie odpowiedziała. Takeshi uważnie ją obserwował, gdy ta nagle w przypływie odwagi wstała na równe nogi i rzuciła się do drzwi. Jednakże, refleks i siła Takeshiego pozwoliły mu błyskawicznie zareagować: za jednym sprawnym zamachem ręką dziewczyna dostała w twarz z kolby pistoletu i odrzuciło ją to znowu na ścianę, tym razem z pokrwawionym nosem. Zaczęła dyszeć ciężko, w tym momencie Takeshi zaczął produkować swój monolog:
- Jak już widziałaś, twoje próby są daremne, więc nie utrudniaj mi pracy. A teraz powracamy do twojego pytania.. Mimo tego, że nie zostało nam za wiele czasu wytłumaczę ci wszystko.
Dziewczyna tylko patrzyła się na Takeshiego wystraszonym wzrokiem. Chłopak kontynuował:
- Pytałaś się „czemu..?” A więc odpowiem ci... bo was znienawidziłem. Tego popierdolonego nauczyciela, za ciągłe czepianie się mnie, wyżywanie się na mnie, ciągłe obarczanie winą... Nigdy nie wiedziałaś jak to jest być ciągle kozłem ofiarnym, nigdy nie uświadczyłaś tego uczucia bycia besztanym ciągle, z powodu małej błahostki...Ale to nic w porównaniu do ciebie, głupia zdziro.. – dziewczyna, która przy ścianie drżała ze strachu, wzdrygnęła się jeszcze bardziej usłyszawszy niezbyt miłe słowa skierowanie w kierunku swojej osoby – Nie zdajesz sobie sprawy przez co przechodziłem w tamtym okresie.. śmierć ciotki i jej nienarodzonego dziecka, choroba matki... dobrze o tym wiedziałaś. Ale, w momencie kiedy potrzebowałem cię najbardziej okazałaś się być zwykła dziwką. Jak tylko spuściłem z ciebie oko, od razu poleciałaś do tego fagasa. Myślałaś że nie wiem? – Odpowiedział na jej zdziwiony wyraz twarzy. Dziewczyna spuściła wzrok, krew spływała jej po policzku prosto na dolną część szkolnego mundurka, jednakże ona sama bała się podnieść chociażby rękę, by wytrzeć twarz. W końcu otworzyła usta by coś powiedzieć, ale natychmiast przerwał jej Takeshi:
- Tylko mi kurwa nie mów, że będziesz mnie teraz przepraszać. Myślisz, że jedno głupie słowo pozwoli ci wyjść stąd tak ot?! Myślisz... że wybaczyłbym ci to, że przez tydzień nie odpisywałaś, nie odbierałaś telefonów, a potem jak gdyby nigdy nic przychodzisz do mnie z tekstem „nie wychodzi nam ostatnio, zakończmy ten związek bez przyszłości, ale chyba pozostaniemy przyjaciółmi?” ?! Oh, oczywiście, z miłą chęcią, gdyby nie fakt, że po wszystkim zapomniałaś w ogóle o moim istnieniu... mimo, że pół miesiąca wcześniej zarzekałaś się, że mnie kochasz... To bolało.
Dziewczyna nic nie mówiła. Łzy popłynęły jej policzkach mieszając się z krwią. Nie miała już sił podnieść się, nie miała sił, by otrzeć twarz, nie miała sił, by popatrzeć na Takeshiego. Ten z kolei stał niewzruszony z pistoletem w dłoni, na którym wyschła już krew poprzedniej ofiary. Uniósł go na wysokości głowy dziewczyny, już miał bez pożegnania zakończyć tą żałosną scenę, gdy niespodziewanie dziewczyna oznajmiła ochrypłym głosem:
- Masz rację... jestem żałosną istotą. Nigdy bym się nie spodziewała, że dowiesz się o nim...
- I to cię jakoś usprawiedliwia? – zapytał kpiąco Takeshi
- Nie... Po prostu... Cholera... nie wiedziałam, że to cię aż tak dotknie...
W tym momencie chłopak zaśmiał się kpiąco.
- Kolejna wyzwolona kobiecina, sądząca, że facet nie ma uczuć? Od tej strony cię nie znałem... Ale nie dziwi mnie to. Od samego początku nie byłaś ze mną szczera...
- To nie tak..! Ja...
- Ciągle tylko „ja”, „jestem”... – przerwał jej Takeshi – nigdy nie interesowałaś czymś, co było dalej niż czubek twojego własnego nosa. Wiesz co? Mam dość tej żałosnej pogadanki.
Mówiąc to wycelował pistolet na wysokości głowy dziewczyny
- Jeżeli chcesz powiedzieć coś, co mnie będzie prześladować do końca życia, w chwilach zwątpienia, teraz masz na to najlepszą okazję. Póki nie skończy mi się cierpliwość, to jest..
Dziewczyna była całkowicie przytłoczona i zrezygnowana. Po krótkiej chwili wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Przepraszam... To chyba tyle. Chciałam również żebyś wiedział... że... kiedy mówiłam, że kocham, kochałam naprawdę... Naprawdę, nic nie możemy z tym zrobić...? Zacząć od nowa…?
- Nie, nie możemy. Żegnaj.
Dziewczyna zamknęła oczy i spuściła głowę. Chłopak natomiast z drżącą ręką poprawił cel i nacisnął na spust. Kumiko została postrzelona w głowę a jej ciało wylądowało na ścianie za nią. Dygocący paluch Takeshiego omyłkowo drugi raz pociągnął za spust i tym razem kula trafiła dziewczynę w serce.
Chłopak opuścił broń, stał przez moment nad ciałem swojej byłej dziewczyny, patrząc chłodnym wzrokiem na nią. Powoli docierało do niego to co zrobił… to, że zabił swoją jedyną miłość…
- Cholera… przecież… tak jest lepiej… ona sobie na to zasłużyła… więc skąd to dziwne uczucie..?
W tym momencie otrzeźwiał zupełnie. Do jego obsesyjnie nastawionej świadomości dotarło wreszcie to co się wydarzyło; zabił, i to osobę którą kochał z całego serca. W oczach Takeshiego pojawiły się łzy, upuścił po chwili broń, która z głośnym hukiem odbiła się od posadzki. Następnie podszedł w łzach do ciała dziewczyny, uklęknął przed nim i zaczął płakać na jej ramieniu.
- Nie wierzę… co ja zrobiłem… Kumiko... Kumiko! – bezskutecznie nawoływał do dziewczyny. Nic to jednak nie dało. Po dłuższej chwili rozpaczy, ze łzami w oczach sięgnął po pistolet leżący nieopodal. Bez dłuższej chwili zastanowienia wsadził go sobie do ust.
- Ja pierdolę… jak mogłem być takim idiotą… Kumiko, mam nadzieje że w zaświatach spotkamy się i będziesz w stanie mi wybaczyć, mnie, kretynowi… - mówiąc to spojrzał swojej wybrance w oczy, jego łzy ściekały po policzkach prosto na ranę w sercu dziewczyny. Chłopak zacisnął palce i pistolet wystrzelił po raz ostatni…

Ciała nastolatków i nauczyciela zostały znalezione w mniej niż pół godziny po zdarzeniu, można by nawet rzec, że odrobina szczęścia i można by było zapobiec tragedii. Jednakże… tak się nie stało. Klasa Takeshiego, podejrzewając chłopaka o oszustwo zaczęła na własną rękę poszukiwania, co ironiczne, zwłoki zostały odnalezione przypadkowo, kiedy jestem z uczestników poszukiwań musiał udać się za potrzebą. Początkowo nie mogli uwierzyć w to co się zdarzyło. Kiedy dotarło do nich, wszyscy byli zrozpaczeni, i obwiniali sami siebie nawzajem… Szkoła po tym zdarzeniu postanowiła wstrzymać lekcje na tydzień, by zapewnić minimum opieki psychologicznej. Mimo wszystko był to błąd.

Ładna dziewczyna o rudych włosach leżała w łóżku w aksamitnej pościeli, patrząc się zamyślonym wzrokiem wprost przed siebie. Do pomieszczenia weszła kobieta posiadająca równie cudowną urodę, jednakże wyraźnie było widać, że jest ona o wiele starsza od dziewczęcia leżącego w łóżku. Trudno też się temu dziwić, wszakże była ona jej matką…
- Co chcesz, matko? – spytała Kasumi, nie odrywając wzroku z sufitu
- Spytać cię, jak się czujesz.. wszystko w porządku? – odpowiedziała kobieta.
Dziewczyna spojrzała się na matkę uśmiechając się lekko
- Tak, oczywiście że wszystko w porządku… potrzebuje tylko czasu, na… na przemyślenie kilku rzeczy
- To dobrze, nie przejmuj się tak tym incydentem skarbie. W każdym razie, my z ojcem musimy już jechać do pracy, zostawiliśmy ci śniadanie na stole, weź je kiedy tylko będziesz miała ochotę.
- Dzięki, mamo.
Usłyszawszy to, starsza kobieta uśmiechnęła się i wyszła z pokoju. Jeszcze przez chwilę słychać było krzątaninę związaną z przygotowywaniem się rodziców dziewczyny do wyjazdu, po czym wszystko ucichło. Sama Kasumi natomiast wstała z łóżka i chwiejnym krokiem zbliżyła się do swojego biurka, po czym usiadła przy nim. Serce biło jej jak oszalałe, jednakże dziewczyna była pewna tego, co chce zrobić. Otworzyła szufladę i wyjęła z niej garść jakiś prochów oraz całą butelkę Jack Danielsa. Otworzyła ją i wzięła łyk.
- Brr, jakie to niedobre.. – wzdrygnęła się dziewczyna, która nigdy wcześniej nie miała w ustach alkoholu.
- Na moje szczęście, nie ma to już znaczenia, bowiem i tak za niedługo stracę jakikolwiek kontakt z otaczającym mnie światem… Takeshi, mam nadzieję że w zaświatach czekasz na mnie.
Powiedziała to i wzieła garść tabletek rozsypanych na biurku. Przez moment żuła je, po czym sięgnęła po butelkę whisky i zaczęła pić. Widać było, jak się męczy, przy czym szkarłatny płyn spływał jej po policzku prosto na piżamę. Po chwili, dziewczyna opadła z sił i wypuściła butelkę z rąk, której pozostała zawartość rozlała się po podłodze. Sama natomiast spadła bezwładnie z krzesła, żeby więcej się już nie podnieść.