środa, 3 lutego 2010

Brigandine - PSX

W życiu każdego(no, prawie..) gracza przychodzi jeden moment zadumy, refleksji, kiedy to patrzymy na nasze stare konsole( albo ich resztki, w moim przypadku) i wspominamy stare dobre czasy, kiedy to po raz pierwszy skończyliśmy jakąś grę, kiedy to rozwalaliśmy pady po tym jak kumpel strzelił nam bramkę na minutę przed końcem meczu w PES’ie2( u mnie dochodziło także rozwalanie elementów otoczenia;) ), albo kiedy błagaliśmy konsolę, odprawiając przy tym różne dziwne rytuały, żeby tylko doczytała te ostatnie procenty loadingu( starsi gracze na pewno pamiętają przedmuchiwanie portów i katridży od pegazusa, a nieco młodsi stawianie PSX’a pod kątem 90°). Ile momentów, ile wspomnień? Pierwsze Drivery, GTA w dwu wymiarze, Harvest Moon, Finale... Mnóstwo gier, lista samych gier must have zajęłaby 2 strony. Ja chciałem zrecenzować akurat tą, której posiadania do dzisiaj nie potrafię wyjaśnić- Brigandine na PSX’a z 1998 roku. Wiem, jest to prawdziwy old school, i naprawdę trudno jest recenzować ponad 11-letnią grę, tym bardziej, że grało się w Far Cry2 na HDTV 42”. Ale postaram się ją zrecenzować jak najbardziej obiektywnie, więc zapraszam do lektury.

Brigandine jest taktycznym jRPG’iem, podobnym do tego, jakim był Final Fantasy Tactics. Z tym, że zamiast dowodzenia jedną ekipą, jesteśmy dowódcami małego państewka, które poprzez zabiegi dyplomatyczne( na które, niestety, nie mamy wpływu) i walki dąży do władzy na wyspie. Sama gra została podzielona na 3 części, z czego 2 główne to część organizacyjna i część ataku, w którą można wpisać część dowodzenia wojskiem. Ta pierwsza składa się przede wszystkim z wysyłaniem oddziałów do zamków, czy też na questy( trwające od jednego do paru tur misje, dzięki którym nasz bohater dowodzący daną grupą zdobędzie doświadczenie, lub też zostanie ranny), przywoływanie i przydzielanie jednostek, zmianę ekwipunku. Główną walutą w grze jest mana, dostajemy ją co turę, a jej ilość uzależniona jest od ilości posiadanych przez nas miast. W tej części odsłuchujemy też nudnych wykładów popychających fabułę do przodu, czyli info o sojuszach, gdzie kto atakuje, etc. Druga część, czyli atak, to nic innego jak wysyłanie oddziałów do zajęcia wrogich miast. Należy pamiętać, że nieważne ile oddziałów wyślecie, w walce mogą brać udział tylko trzy, więc nie należy rzucać bezsensownie wszystkich najlepszych heroesów, lepiej umocnić miasta graniczne. I teraz esencja gry, czyli same walki... gra pod tym aspektem jest podobna do Panzer Generala( o ile nie przekręciłem tytułu), czyli poruszamy się po hexach o ilość pól zależną od postaci i terenu. Nasze postacie mają możliwość ataku bezpośredniego( większość dostępnych nam jednostek) lub dystansowego( głównie centaury). Niektórzy dowódcy, jak i jednostki bojowe, mogą rzucać czarami w przeciwnika. Mamy więc do dyspozycji magię białą( czary uleczenia, odporności), czerwoną( żywiołową, w jej skład wchodzą czary typu flame czy thunder), niebieską( typu frost, fog czy charm[znane też jako confuse]), zieloną( typu silence) i czarną( na przykład trucizna czy przeniesienie w inny wymiar). Nie jest źle, na dodatek każdy z naszych podwładnych ma swoją własną drogę zdobywania doświadczenia i po 10 poziomach ulega przemianie w mocniejszy rodzaj. I, co oczywiste, wraz ze wzrostem poziomu dostajemy różne bonusy do siły, inteligencji itp. I to w zasadzie tyle z teori, a jak jest w praktyce? Fanatycy zarządzania państwami na wzór europy universalis czy innych „taktycznych gier strategicznych” powinni być w siódmym niebie, gra doskonale oddaję feeling, że uczestniczymy aktywnie w politycznym życiu tej krainy. Oddają to doskonałe dialogi generałów podczas bitwy. Oczywiście jak w każdej japońskiej produkcji nie mogło zabraknąć pań: tutaj nawet i one przydają się w walce, a czytanie dialogów z ich udziałem pozwala choć na chwilę odpocząć od realnego zagrożenia krainy, którego widmo wisi w powietrzu( na przykład tekst który zapadł mi w pamięci najbardziej z całej gry: „ Co jest złego w nazywaniu starej wiedźmy starą wiedźmą?”). Jest humorystycznie, ale i bywa poważnie, dlatego w tą grę warto zagrać.

Grafika tej produkcji to przede wszystkim dwa wymiary, zarówno w mapie strategicznej jak i taktycznej. Nie powiem, malutkie sprity na mapie taktycznej mają swój urok, chociaż to może kwestia gustu, bowiem gra jest w całości utrzymana w mangowej konwencji. Podczas walk i przywoływania potworów mamy pełną animacje trójwymiarową. Jest ona jak na tamte czasy całkiem przyzwoita. Każda z dostępnych jednostek ma swój unikalny zakres wykonywanych ruchów, u niektórych postaci jest on dopracowany i nie można się zbytnio czepiać( vide centaur przymierzający się do strzału), za to u innych wygląda „lekko” dziwacznie( jak u ghula, który podbiega do przeciwnika i... wali z dyńki 3 czy 4 razy). Gra praktycznie nie posiada wstawek FMV, może to i lepiej, bo kwestii czytanych jest od groma i zajęłoby one co najmniej dwie płyty. Oprawa Audio jest za to totalnym przeciwieństwem oprawy graficznej. Mamy co prawda parę muzyk w tle, niestety oceniłbym je dość nisko, nie dodają w ogóle klimatu grze, miernie podkreślają wydarzenia. Oczywiście, nie oczekuję od tej gry dubbingu i systemu Dolby5.1, ale dźwięk i tak wypada słabo zarówno w ilości, jak i jakości. Odgłosy walk również są bezpłciowe, bez polotu, lepiej odpalić winampa i słuchać swoich piosenek.

Podsumowując: jeśli lubisz oldschoolowe gry, strategie i ogólnie lubisz „te małe japońskie ludziki” to jest to gra dla ciebie. Powinieneś móc przymknąć oko na grafikę i słabą muzykę: wszakże te elementy kuleją najbardziej, bo do samego gameplayu nie można się doczepić: momentami gramy w grę tylko dlatego, żeby doczytać resztę dialogów, co na pewno jest plusem.

Grywalność: 8
Audiowizualna ocena gry*: 6
Ogółem: 7.5

* 200% z oceny jaką wystawiłbym tej grze za średnią arytmetyczną z grafiki i oprawy audio, gdyby ukazała się na PS2/Xbox, oczywiście maximum to 10, jednakże mogą być wyjątki od reguły; jak zresztą w każdym przypadku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz