sobota, 18 grudnia 2010

Tomb Raider 1 - PSX

Comeback? Może, faktem jest wyskrobana przeze mnie recka. Z nudów. Z nadmiaru wolnego czasu. Z góry wybaczcie brak logiki, błędy gramatyczne i stylistyczne. Powroty są ciężkie...

Dawno, dawno temu… w czasach, kiedy rozdzielczość PAL była uważana za szczyt burżuazji i możliwości sprzętu, w czasach kiedy tysiąc polygonów pokrywało ¾ etapu, w czasach kiedy ścieżka dźwiękowa jakościowo odpowiadała dzisiejszym MP3-kom jakości 128kbps żyła sobie pewna Lara. Lara ta odziedziczyła po ojcu nazwisko Croft i sporą posiadłość. Jak wiadomo nie od dziś, kobietom ciężko wytrzymać samemu w jednym miejscu dłużej niż 10 minut. Dlatego też naszej samotnej damulce nie pozostało nic innego, jak znaleźć sobie hobby. Padło więc… na archeologię i poszukiwanie starożytnych artefaktów. Niewiele myśląc, Lara skompletowała swoje seksowne mini spodenki, 2 Beretty kalibru 9mm, liny do wspinaczki, plecaczek i ruszyła w drogę. A więc, wszystko zostało ustalone, pozostała już tylko jedna kwestia, a mianowicie: kto będzie szukał pieczołowicie ukrytych skarbów Majów? Kto stawi czoła krwiożerczym tygrysom, potężnym gorylom i bezwzględnym przeciwnikom na arenie gladiatorów? Kto będzie wspinał się po filarach i kamiennych blokach w starożytnej Grecji? Jak to kto… Oczywiście Ty, graczu. Bez wymówek.

Pierwsza część sagi- legendy nie zawierała skomplikowanej fabuły. Ot, otrzymaliśmy zlecenie na odnalezienie pewnego starożytnego artefaktu, więc nasza Lara z błyskiem w oku wzięła się do działania. Banalne, prawda? Ale na szczęście, w tym tkwi siła Tomb Raidera. Nie przebijam się przez setki linijek dialogów, tylko dla tego, żeby dowiedzieć się, że za 10minut będziemy mieć kolejne kilobajty tekstu do przetrawienia. Po prostu włączamy grę i rozkoszujemy się nią. Tu sobie przepłyniemy, tam się wdrapiemy, gdzieś dalej rozwalimy jakiegoś tygrysa czy małpę. Momentami mamy wrażenie, i tu przepraszam, że jako dziewięć tysięczny pięćset trzydziesty czwarty redaktor użyje tego porównania, że oglądamy film z Indiana Jones’em w roli tytułowej, a nie gramy w grę komputerową. Praktycznie nigdy nie wiemy, kiedy wyleci nam tygrys przed monitor, zawali się podłoga, czy ze ściany obok wypali na nas salwa strzał. Gra naprawdę wymusza na nas szybką reakcję, tym bardziej, że Lara czasem, krótko mówiąc, zamula. Na szczęście, poza szybkimi reakcjami, czasem przydaje się też po prostu pomyśleć, bowiem gra to przede wszystkim przygodówka. A przygodówki z reguły nakazują nam przełączyć mózg na większe obroty. Także, nie martwcie się, spędzanie czasem i pół godziny na myśleniu jest w tej grze normalne. A to że, przy okazji, rzucicie padem z frustracji, czy stracicie parę włosów z głowy to normalne. Zagadki są przemyślane i czasem trudno dociec „czemu tak a nie inaczej”. Przykładem niech będzie moja niefrasobliwość i spędzenie o pół godziny za dużo w lokacji, kiedy wystarczyło po prostu przyjść pod miejsce startu i zamiast drogi w prawo wybrać tą w lewo. 5 godzin z tą grą naprawdę wykańcza. Oczywiście, nie mogło też braknąć elementów typowego połączenia akcji i przygody, czyli takich znanych z gier platformowych. A to przeskoczyć z punktu A do B, przez C,D,E,F,G; a to skorzystać z dobrodziejstw pochyłej ściany by wyskoczyć na jej końcu; a to ścigać się z automatycznie zamykanymi drzwiami. Jest dobrze.

Graficznie gra kuleje. Niestety, ale to co widzimy na ekranie TV jest, cóż, porażką. Ja doskonale wiem, z którego roku gra pochodzi, na jaką platformę i pod jakimi kryteriami ją oceniam, ale niestety nie mogę znaleźć plusów tej oprawy. Piersi Lary, niestety, nie zawierają tego co w piersiach najważniejsze, czyli krągłości (tak wiem, ale sutków też nie zawierają…); ot, parę poligonów więcej od ciałka, by jak najmniej zeżreć z mocy PSX’a. Reszta ciała też wygląda nienaturalnie i wygląda jakby została zrobiona z modeliny i przyklejona do siebie przez niepełnosprawnego dzieciaka. No offence, ale taka jest prawda. Animacja jest jedynie w miarę płynna i nie chaczy, cieszy również wielkość plansz: jak na tak małą ilość pamięci RAM są one wręcz ogromne i doczytywania praktycznie są tylko podczas przechodzenia z etapu do etapu. Niestety, są one puste, dobitnie brakuje im czegoś więcej.
Pomijając kwestię złej grafiki, mamy do czynienia z równie złej jakości oprawą audio. Larę słychać praktycznie tylko, kiedy wspina się albo spada. Albo kiedy umiera. Na dodatek, osoba podkładająca pod nią głos chyba aktualnie była totalnie zachrypniętą, bowiem brzmi bardziej jak czterdziestoletnia pijaczka niż jako młoda laska szukająca przygód. W grze nie słychać również kroków wroga, za to ich odgłosy i owszem. Efektem tej kombinacji mogło być moje zejście na zawał, kiedy przy grze na słuchawkach i maksymalnej głośności wyskoczył mi przed ekran niedźwiedź z rykiem na tyle skutecznym, żebym upuścił pada i zaklął na całe mieszkanie. Naprawdę, przejście jednego etapu daje większego kopa niż kawa. Zaryzykowałbym nawet stwierdzeniem, że daje większego kopa niż próba dogrania do golkipera w pesie 2009. Kolejny minus.

Dlaczego ta seria stała się fenomenem? Dlaczego Lara to symbol seksu ery PSX’a ? Odpowiedzi tutaj nie znajdziecie. Pierwszy TR to nie była gra wybitna: owszem, jest ciągle dobra, a uwzględniając rok wydania, to nawet trochę więcej niż dobra. Ale dopiero dwójka pokazała graczom to chcieli zobaczyć, czyli piękną Larę z paronastoma poligonami więcej (i krągłym biustem ;3), dobrze dobrane tekstury, bez monotonii, ciekawe misje i fabułę. Gra ta była tylko bazą pod doskonały sequel, niemniej jednak warto ją ograć, by chociaż w paru procentach poczuć, jak to jest oczekiwać na pełnoprawnego następcę.

Grywalność: 6
Audiowizualna ocena gry*: 4
Ogółem: 5.5

* 200% z oceny jaką wystawiłbym tej grze za średnią arytmetyczną z grafiki i oprawy audio, gdyby ukazała się na PS2/Xbox, oczywiście maximum to 10, jednakże mogą być wyjątki od reguły; jak zresztą w każdym przypadku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz