czwartek, 9 kwietnia 2009

Czy gracze to debile? v2.

Czy gracze to debile? v.2

Na samym początku chciałem wytłumaczyć cyferkę „v2” przy tytule, która pojawiła się tam nieprzypadkowo. Otóż mój felieton jest kontynuacją wydanego przed około trzema laty felietonu Palo o tym samym tytule z nieistniejącej już ekipy psxgames mag, więc tekst ten jest niejako kontynuacją napisaną po latach. http://www.psxgames.boo.pl/pgm/nowynumer.html .


Dzisiaj rano obudzony zostałem mimo woli przez rodzicielkę, wołającą mnie na śniadanie. Ja, zaspany, oczy klejące się, brak jakiegokolwiek kontaktu z otoczeniem, miałem jeszcze iść na śniadanie... resztkami sił odpowiedziałem jej, że zjem później, po czym przewróciłem się na drugi bok. Niestety, pomysł ten był średnio udany, ponieważ za oknem hałasowała banda dzieciaków wracająca z rekolekcji, plus sąsiad kłócący się ze swoją współmałżonką. Zrezygnowany zacząłem szukać na łóżku pada od mojego xboxa, po prostu żeby się rozbudzić przy pesie i podnieść sobie ciśnienie przy głupich błędach Boruca w moim Celticu ;P. Działa to lepiej niż kawa, udowodnione naukowo ;). Ku mojemu nieszczęściu pad nie był na łóżku jak pierwotnie zakładałem, tylko piętro niżej, na fotelu( mam łóżku piętrowe jakby kto pytał ;P). Musiałem więc zadowolić sie pilotem od mojego TV. W telewizorni standard, na TVP1 Moda na sukces, TVP2 Kawa czy herbata, TVP Info pokazuje po raz n-ty mordy naszych wspaniałych posłów, i tak oto dotarłem do Polsatu. Jakaś ładna pani nawijała cały czas z prędkością karabinu maszynowego, niestety mój rozbudzony mózg nie ogarnął większości słów. To skłoniło mnie do skupienia większej uwagi na otoczeniu wokół pani, niż na jej samej( co mimo wszystko nie było takie proste). Zauważyłem jakąś ramkę nieudolnego grafika( kryzys dotknął nawet nieśmiertelny Polsat?) , na niej jakieś randomowo umieszczone litery. Zdałem sobie sprawę, że oglądam kolejny kiczowaty teleturniej. W ramce owej umieszczone były litery: OREWR, wdzięczna pani podpowiada, że jest to pojazd dwukołowy, nie ma silnika i że najlepiej się nim jeździ w wiosnę i lato. Wygrana w tym konkursie wynosiła 1500zł, oczywiście pani „ z braku zgłoszeń” podniosła kwotę do 2 tysiaków. I taka mnie refleksja naszła, jak to społeczeństwo mogło tak zidiocieć ? Każdy pewnie widząc tak banalną zagadkę ruszył do niej jak mucha do g*wna, dając prezesom Polsatu zysk przekraczający 3krotnie wygraną. 


Ale, spece od marketingu stacji na P to nie temat tego felietonu. Widząc tą zagadkę spójrzmy na siebie, jako graczy. Czy analogia jest aż nadto widoczna? Cóż, jak nie postaram się wam to przybliżyć ;)

Dawno, dawno temu, jeszcze w czasach Atari, panowała złota zasada: im więcej dyskietek gra zajmuje, tym jest lepsza. I nie mogło być mowy wtedy o jakości tekstur, czy trybach wysokiej rozdzielczości, co usprawiedliwiałoby tak dużą objętość gry. Chodziło wtedy raz o jej długość, dwa o jej trudność. Ludzie kupowali coś, co dla nich było wyzwaniem, dzięki czemu wydane pieniądze zapewniały im dni, a nawet tygodnie rozrywki. Podobnie było za czasów PSX’a, gracze nie byli jakoś specjalnie wyeksploatowaną grupą społeczną, dostawali w swoje łapy prawdziwe perełki, zapewniające tygodnie przed spędzone przed telewizorami, przy naprawdę złożonym poziomie trudności( tu można wymienić między innymi serię Tomb Raider, Final Fantasy, MediEvil...). Ktoś może powiedzieć: „ Oczywiście, niektóre tytuły były trudne i pełne zagadek, ale co z platformówkami czy innymi stricte casualowymi produkcjami?”. Otóż, wtedy pojęcie platformówka nie oznaczało tego co dziś, czyli „ przejdź 100% gry w jeden dzień i ciesz się wynikiem 1000GS”. Weźmy na przykład takiego Crasha. Grało się w niego mega przyjemnie, ale to nie była prosta gra. Ile razy zginęło się przez to, że nie udało się w pewnym momencie przeskoczyć? Ile razy się restartowało level, bo ktoś nas przypalił, zdeptał, rozwalił? I Crash to nie jedyny platformer, który w teorii miał być pozycją dla słabszych graczy, a nawet profesjonaliści mieli z nim problemy. Tak samo jak Heart Of Darkness, Abe Oddysse. To nie są pozycje jak teraz, na dzień, góra dwa. Jedna zagadka z pierwszych Tomb Raiderów średnio zajmuje tyle czasu, ile przejście dwóch etapów Mirror’s Edge. 


Pojęcie gracz hardcorowy zanika. A w sumie już znikło, teraz już mało kto robi gry dla profesjonalistów, którzy chcą kombinować parę godzin w jednym pomieszczeniu. Gry staja się ogólnodostępne dla wszystkich klas społecznych i grup wiekowych. Weźmy na przykład Nintendo WII, konsola stricte dla casuali. Nikt nie wydaje na niej gier złożonych, dla ludzi, którzy chcą się pomęczyć nad danym tytułem, jej celem jest czysta rozrywka. Więc dlaczego konsola i gry na nią sprzedają się lepiej niż na konkurencyjne maszynki? Ano, dlatego, że ludzie wolą nie myśleć, siadając do konsolki, jak skończyć dany poziom, tylko po prostu brną przed siebie bez jakiegokolwiek wysiłku, czy też bezcelowo machają wiilotem. I nawet nie byłoby tego felietonu, gdyby konsolą dla niedzielnych graczy było same Wii. Ba, nawet byłbym zadowolony widząc 2 obozy konsol hardcorowych i casualowych, przy których gracze tych drugich konsol powoli stawaliby się profesjonalnymi graczami. Ale tu niestety jest haczyk. Konsole wszystkich producentów, aby zadowolić klientów stają się bardziej przyjazne dla niedoświadczonych graczy. Powstają gry, które nie sprawiają problemu z ukończeniem nawet dziesięciolatkowi, a nabycie w nich maksymalnego wyniku GamerScore to kwestia paru minut, czy godzin, jeśli mamy do czynienia z bardziej zaawansowanym tytułem. Można to usprawiedliwić popularyzacją gier wśród wszystkich warstw społecznych, czyli w następstwie chęcią zysku pazernych developerów, którzy wymuszają na twórcach obniżenie poziomu trudności gier. Z ostatnich tytułów wymienić można tylko między innymi Mirrors Edge, Naruto, Ninja Blade. Oczywiście zapewne zarzucicie mi, że jak się nie podoba to mogę zwiększyć poziom trudności i, gdzie to możliwe, wziąć udział w dodatkowych minigrach. Oczywiście byłby to argument nie do podważenia, gdyby nie jeden fakt.. czy komuś, oprócz achievement hunterom, chce się przechodzić to samo po raz drugi, żeby zginąć parę razy więcej ? Otóż nie, teraźniejsze gry są tak nudne, że ktoś, kto je raz skończy zazwyczaj do nich nie powraca. Kiedyś, kiedy jeszcze wujek Bill nie wpadł na pomysł systemu osiągnięć , ludzie przechodzili po parę razy gry, nie z przymusu, żeby zabłyszczeć w internetowym świecie ile to ktoś ma GS’ów na koncie, ale dla samych siebie. Po prostu, gry były robione dla samej satysfakcji developerów i, przede wszystkim, graczy. Nikt nie ośmieliłby się wydać prawdziwego kiczu, który można było skończyć w dzień, bo po prostu by się nie sprzedał. Teraz można sprzedać byle jaką grę za każdą cenę, wystarczy że dany tytuł będzie miała proste osiągnięcia do zdobycia. Oczywiście, nie sugeruje, że wszystkie gry na x0 to dno i kilometr mułu, zdarzają się perełki, jednakże ich poziom trudności, skomplikowanie odrzucają graczy od ich zakupu, jak i producentów od ich produkcji. Takie gry po prostu nie wytrzymują konkurencji z mniej wymagającymi tytułami.

Czyli można powiedzieć, że gracze pod wpływem GS, cyferek przy nicku, debilnieją? Czy to odbiera im przyjemność z gry, chęci grania w dobre i wymagające gry, na rzecz gier słabych, łatwych, ale wysoko punktowanych? To zostawiam do osądu Wam, drodzy czytelnicy, ja kończę ten wywód gracza, wbrew pozorom, nie takiego zaś profesjonalnego. Do następnego.

2 komentarze:

  1. mi tam GS'y nie przeszkadzają, zresztą nie wiem ile tego mam bo ie zwracam na to uwagi; game4fun

    OdpowiedzUsuń
  2. Sa też i takie osoby, które poważam ;) Mi właśnie przeszkadzają, bo uświadomiłem sobie że zabijają ducha gry, przez nie ktoś gra w syfy i daje dev. zarobić pieniądze, które powinny iść na wiele biedniejsze firmy, ale tworzące gry z sercem.

    OdpowiedzUsuń